Droga, którą przemierzało wielu misjonarzy
Papua Nowa Gwinea kryje w sobie wiele tajemniczych miejsc. W ostatnim czasie wybrałem się na patrol do jednej z bardziej oddalonych wspólnot w rejonie Lower Jimmy w prowincji Mt. Hagen.. W wyprawie towarzyszyła mi Siostra Davida Strojek ze Zgromadzenia Ducha Świętego i pielęgniarka Scolin Lepa. z Kliniki w Rebiamul. Polecieliśmy dziesięcioosobowym samolotem do miejscowości Sentdiap. Lot trwał zaledwie dwadzieścia minut. Z okien samolotu widzieliśmy tylko góry porośnięte drzewami i rwące koryta rzek. Żadnego znaku, który wskazywałby na obecność człowieka na tym terenie.
Po wylądowaniu na trawiastej murawie lotniska, okazało się, że ponad dwustuosobowa grupa ludzi czekała na przylot samolotu, który ląduje na tym lotnisku, jeżeli ma pasażerów takich jak my. W grupie tej znajdowali się nasi przewodnicy, którzy pomogli nam dotrzeć do katolickiej wspólnoty w miejscowości Wemkoj w parafii Rulna.
Z miejsca gdzie wylądowaliśmy szliśmy siedem godzin błotnistym szlakiem przez góry i wezbrane rzeki. Radość była niezmiernie wielka kiedy dotarliśmy do upragnionego celu. Ostatnia wizyta misjonarza w tej wspólnocie miała miejsce dwa lata temu! Wielka wdzięczność i radość z przybycia Siostry Dawidy i pielęgniarki Scolin, które przez cały dzień w sobotę udzielały medycznej pomocy . Ja zajmowałem się pracą pastoralną. Katechista przedstawił mi listę przygotowanych wiernych do sakramentów: chrztu, małżeństwa, pierwszej komunii i namaszczenia chorych.
Po indywidualnych spotkaniach z każdą grupą, uznałem ze znają podstawowe modlitwy i opanowali wiadomości z katechizmu wymagane do przyjęcia tych sakramentów. Po wysłuchaniu spowiedzi siedemdziesięcioosobowa grupa była gotowa do przyjęcia sakramentów.
Niedziela była dniem celebracji i przygotowaniem do dalszej drogi. Deszcz jednak pokrzyżował nam plany. Rzeki, które widzieliśmy z samolotu wezbrały i nie mieliśmy żadnych szans, aby je pokonać i dotrzeć do następnej wspólnoty.
Podjęliśmy decyzje ze będziemy wracać do Mt. Hagen wzdłuż jednej z rzek. Mieliśmy przed sobą do pokonania jedna z najniebezpieczniejszych rzek Jimmy i dwa dni dobrego marszu. Rzeka Jimmy w tym czasie była bardzo rwąca ze względu na intensywne opady, eksperci z Wemkoj nie chcieli podjąć ryzyka przetransportowania nas na druga stronę, ze względu na wysoki poziom wody i rwący nurt.
Po dwu godzinnej dyskusji podjęto ryzyko i zaczęliśmy przygotowania do przeprawy na drugi brzeg.
Pierwszy byłem ja, ze względu na dużą budowę ciała.
- Jeżeli nam się uda z tobą -mówili - to z siostrą i pielęgniarką nie będzie żadnych problemów''.
Położyłem się na tratwie i w obstawie płynących obok mnie sprawnych „ratowników z Wemkoj” i aniołów stróżów, przeprawiliśmy się na drugi brzeg rzeki. Radość z dokonanego wyczynu. była niezmiernie wielka. Sprawnie przeprawiła się Siostra Dawida, pielęgniarka i nasze bagaże.
Po sprawnej czterogodzinnej akcji przeprawy przez rzekę podziękowaliśmy „ratownikom z Wemkoj” i wyruszyliśmy w dalsza drogę.
Byliśmy świadomi ze w tym dniu na pewno nie dotrzemy do Mt. Hagen. Przewodnicy zapewniali nas, ze na pewno dotrzemy do jakiejś wspólnoty.
Po siedmiogodzinnej wędrówce nad zboczem rzeki Kanc w strumieniach deszczu dotarliśmy do luterańskiej wioski, gidze mogliśmy się trochę osuszyć, posilić i przespać.
Wieczorem podczas rozmowiy z gospodarzami dowiedzieliśmy się, że droga, która idziemy jest wyjątkowo trudna i na pewno będziemy musieli się zatrzymać na noc w następnej wiosce.
Postanowiliśmy wyruszyć bardzo wcześnie. Wstaliśmy o godzinie piątej i
zaczęliśmy nasza wędrówkę w dalszą nieznaną drogę z latarkami. Przemierzając gąszcz i wiele, wiele rwących rzek, po sześciogodzinnym marszu dotarliśmy do miejsca, gdzie była kiedyś droga. W tym miejscu przewodnicy zapewnili nas, ze jest nadzieja, że dojdziemy do wyznaczonego celu.
Po sześciogodzinnym intensywnym marszu dotarliśmy do miejsca gdzie można było przekazać wiadomość do biskupa, aby wysłał po nas samochód.
Półtorej godziny później byliśmy już w samochodzie. Dziękowałem Bogu ze pozwolił mi doświadczyć i być z ludźmi w tak niezwykłym miejscu przed moim srebrnym jubileuszem 25-ciolecia kapłaństwa. Miejsce to uświadomiło mnie i ugruntowało o wielkiej posłudze i potrzebie kapłana. Czas ten pozwolił mi, również na refleksje całkowitego zaufania Bogu i podziękowania za wszystkich, których Pan Bóg postawił na mojej drodze kapłańskiej. Był to również czas przeproszenia Boga za wszelkie moje niewierności.
—————