2015-06-14 10:04

Jo mom wszyndzi dom

Ślązak wśród Papuasów. – Są u nas wioski, kiere przez 5 lot nie widziały księdza! Roboty jest masa – mówi Szymon Porwoł, brat ze zgromadzenia werbistów. Po 2,5 roku w Papui-Nowej Gwinei przyjechał na urlop do rodzinnego Rybnika-Niewiadomia.

Jo mom wszyndzi dom   o. Józef Roszyński SVD Misjonarz (na pierwszym planie) dopływa do wioski na rzece Sepik

Pracuje w bajecznym, kolorowym świecie. Jego wielka wyspa jest obmywana wodami Oceanu Spokojnego. Jest tu dżungla, po której latają rajskie ptaki, są czynne wulkany i znacznie wyższe od Tatr góry, gdzie misjonarze chodzą wśród chmur. Brat Szymon był już we wszystkich tych miejscach. – Ale jo tam nie pojechoł dlo widoków! – śmieje się. – Z tym, że jak mi Pon Bóg błogosławi i pokazuje widoczki, to mu dziękuja – mówi z szerokim uśmiechem.
 

Tam są konkretni!

Bardziej egzotycznego miejsca już chyba nie mógł sobie wybrać. Dlaczego pojechał na przeciwległą stronę kuli ziemskiej od swojego Niewiadomia, od rodzinnej parafii Radoszowy? Tłumaczy, że zdecydował się wcale nie ze względu na egzotykę, ale dlatego, że tylko bracia z Nowej Gwinei bardzo konkretnie odpowiedzieli na jego pytania, co w tym kraju jest do roboty dla zakonnego brata. – Pomyślołech: „Tam są konkretni! To jada tam” – śmieje się brat Szymon.

Jak każdy werbista, miał zaproponować trzy miejsca, w których chciałby pracować. Na pierwszym miejscu wpisał więc Nową Gwineę, na drugim – Rosję i Białoruś. Na trzecim – Polskę, bo przełożeni sugerowali, że tutaj też mógłby się przydać. Ostatecznie zgromadzenie wybrało dla niego właśnie Papuę-Nową Gwineę.

Zamieszkujące ten nieco większy od Polski kraj plemiona Papuasów posługują się ok. 800 językami. Na szczęście prawie ze wszystkimi da się dogadać w języku tok pisin. – To jest wprowadzony przez białych język handlowy – mówi brat Szymon.

Naszej rozmowie przysłuchuje się ojciec Szymona. – Jo słyszoł, jak on w tym języku godo. To było coś w rodzaju: „Gul gul gul gul gul” – rzuca z szelmowskim uśmiechem. – Ni, to ni ma aż tak – kręci głową werbista. – Tok pisin mo dużo wspólnego z angielskim. Nawet Pismo Święte też jest przetłumaczone na ten język. A jo niedługo zaczna praca w jedynym na świecie tygodniku, kiery ukazuje się w języku tok pisin. To jest ekumeniczne pismo „Wantok”, założone przez werbistów, ale prowadzone wspólnie przez katolików, anglikanów i luteranów. Zgromadzenie wysyło mie tam ze względu na moje zdolności informatyczne, ale jak się odważa, to moga też tam pisać.

Szymon jest bratem werbistą, więc nie może, jak jego współbracia kapłani, udzielać Papuasom sakramentów. Służy im w inny sposób, np. przygotowując do druku przetłumaczony na tok pisin „Dzienniczek” świętej siostry Faustyny. Albo wożąc samochodem chorych z prowadzonego przez siostry służebnice Ducha Świętego szpitala w Yampu na badania do większego, rejonowego szpitala w Wabag. – W tym drugim szpitalu jest rentgen. Czasami nawet na chodzie... Ale ogólnie szpitale państwowe to tragedia. Lepiej tam nie chorować – mówi.
 

Harpagany w dżungli

Brat Szymon jest z rocznika 1983. Zanim wstąpił do werbistów, skończył w Rybniku szkołę zawodową i wieczorowo technikum (jest technikiem energetykiem). Przez ostatnie 2,5 roku na Nowej Gwinei uczył się języków angielskiego i tok pisin. Pomagał też księżom i przypatrywał się ich pracy w dżungli. W centralnej, górskiej części Nowej Gwinei wioski są od siebie oddalone nawet o parę dni marszu.

– Som księża, kierzy do tych wiosek idom z sakramentami przez te pora dni. Jest taki już 60-letni ojciec werbista Stanisław Kilarski, kiery na takie kilkudniowe wyprawy do wiosek w górach sztyjc chodzi, po drodze skocze przez strumienie... Niesamowity harpagan – mówi brat Szymon.

Pływał też z księżmi łodzią po rzece Sepik, odwiedzając kolejne wioski. Na szczęście niezbyt gryzą go komary, więc zamiast koncentrować się na ich odganianiu, cieszył się oglądaniem pięknej, kolorowej przyrody. I przede wszystkim rozmawiał z ludźmi.

Papuasi, z pomalowanymi twarzami, przystrojeni w pióropusze i palmowe liście, witali ich pięknymi, dynamicznymi tańcami. Tańczyli też w kościołach, bo ci ludzie autentycznie cieszą się przyjaźnią z Bogiem. Tej radości moglibyśmy się w Polsce od nich uczyć. Oczywiście, bardzo wielu innych rzeczy oni mogliby uczyć się od nas.

Niedawno w jednej z wiosek ludzie zabili szafarza Najświętszego Sakramentu, mieszkańca sąsiedniej wioski. W ramach rewanżu sąsiedzi szafarza zabili pracującego w wiosce zabójców... księdza. – Zwłaszcza górale na Nowej Gwinei som tacy zawzięci, stosujom zasada „wet za wet”. Pod tym względem som na etapie rozwoju jeszcze przed Starym Testamentem... – komentuje brat Szymon. – Ale Kościół katolicki na wybrzeżu jest obecny od 100 lat, a w górach yno od około 60. Starom się być dlo tych ludzi bratym, zawsze dlo nich otwartym. Modla się z nimi, jak jest okazjo. Zachwycom się tym, że to bardzo przyjaźni, sympatyczni ludzie. A jak oni czekajom na księży! Nieroz całymi miesiącami. Oni chcom Pana Jezusa przyjmować. Wiara jest tu bardzo młodo, ale żywo – mówi z pasją.

 

—————

Powrót