2015-06-14 09:50

List Misyjny - o. Janusz Skotniczny SVD - Papua Nowa Gwinea

Drodzy Przyjaciele Misji!

Przesyłam Wszystkim serdeczne pozdrowienia z Papui Nowej Gwinei.
Parę lat temu, miałem pod opieką nowego misjonarza z Indonezji.
Dołączył do mnie w najlepszym dla mnie momencie, czyli przed Bożym Narodzeniem. Byłem wtedy sam i potrzebowałem pomocy. Młody ksiądz z Indonezji okazał się zapalonym misjonarzem i z gorliwością św. Pawła z Tarsu odwiedzał wspólnoty wiernych. Nie zważał na trudne warunki, ani na długie piesze wędrówki przez rozgrzaną sawannę, ani na błotniste ścieżki. Chodził boso, bo buty często gubił w błocie. Jadł to, co ludzie mu ofiarowali, choć z jego miny mogłem wyczytać, że ma problemy z przełknięciem, co niektórych kęsów.

Ale to, co przeżył w Noc Bożego Narodzenia, choć go uprzedziłem – przekroczyło jego wyobrażenia.
Kaplica, w której odprawiał Pasterkę utrzymywała się wyłącznie na wierze ludzi. Dach sklecony z blachy falistej, a trochę z liści palmowych prawie dotykał głów. Słupy leżały w jednym kierunku pod bambusami, aby cała konstrukcja nie runęła. Ściany boczne z łodyg palmy sagowej wyglądały jak strzępy starego ubrania.
Nawet w czasie dnia, nowy przybysz miał kłopoty, aby to odnaleźć w wysokiej trawie, a już na pewno ciężko byłoby mu w tym rozpoznać kaplicę.

Mój wikary wrócił w niemałym szoku. Jak relacjonował, przez całą pasterkę modlił się, aby ludzie za głośno nie śpiewali, bo groziło to zawaleniem dachu. Powiedziałem mu, że chyba doświadczył tego samego, czego Pan Jezus w szopie betlejemskiej.

Ku mojemu zdumieniu, jeszcze przez parę miesięcy sam musiałem się modlić i prosić, aby ludzie nie śpiewali zbyt głośno, aby kaplica przetrwała, aż do Wielkanocy.

W końcu jednak nakazałem jej rozbiórkę. Ludzie wybudowali tymczasową kaplicę z liści palmowych miała ona dać schronienie na czas Mszy św. lub nabożeństwa, aż do czasu wybudowania nowej, solidnej kaplicy.
Niestety nowa, „tymczasowa" kaplica przetrwała przez parę lat i wyglądało na to, że nikt się nie ruszy do budowy tej prawdziwej. Nie pomagały moje nawoływania, zachęty i propozycje.

To, co zostało wybudowane było dla nich zupełnie wystarczające i zgodne ze standardem nowogwinejskim.
Długo zastanawiałem się, co zrobić. Nie chciałem, aby budowa kaplicy była inicjatywą misjonarza, albo księdza Janusza. Dążyłem do tego, aby ludzie sami zdecydowali o jej budowie, sami ją zaczęliby to była „ich" świątynią.
Kiedy zacząłem tracić cierpliwość i wpadać w nastrój rezygnacji, otrzymałem nadprzyrodzoną formę pomocy. Natomiast pewnej nocy nad kaplicą przeszła trąba powietrzna i „rozebrała" ją do gołej ziemi, jednocześnie nie zahaczając niczego więcej, nawet domu stojącego 10 metrów dalej. W tym domu mieszkał katecheta i kilku jego pomocników. To, co rano zobaczyli, odczytali jako znak nadprzyrodzony.
Mówili: „Proboszcz prosił o rozpoczęcie budowy godnej kaplicy; parafianie wcale nie słuchali; Pan Bóg zesłał trąbę powietrzną". Tydzień później budowa ruszyła „pełna parą". Sami noszą w koszach z kory:

—————

Powrót