Z listow O. Ernesta Gollego svd - Podroz z Polski do Nowej Gwinei
Nysa,18.01.1960r. (list 1)
Od przeszło miesiąca jestem codziennie parę razy prześladowany widokiem pożyczonej, a nie oddanej książeczki. Bóg zapłać za wypożyczenie i przepraszam za zwlekanie z oddaniem.
O czym mam pisać? Moja fantazja jest bardzo uboga. Gdybym na przykład gotował obiady, byłabyś ciekawa jak mi to idzie, ale ja tylko zjadam już gotowe. A apetyt mam dobry. Czasem biorę specjalnie mniej aby prędko brzuszka nie dostać. Na nartach i łyżwach jeszcze nie jeździłem, a trzeba będzie rozruszać te kości.
Wczoraj wybraliśmy się do OO. Franciszkanów zobaczyć żłóbek. Ale w drodze powrotnej wsiedliśmy do innego autobusu i musieliśmy półgodzinnym marszem opłacić naszą pomyłkę.Żłóbek OO. Franciszkanów jest piękny, ale nasz też obleci. Mamy tu dziwne palmy. Liśćmi są białe pióra gęsi. Gdyby były ufarbowane na zielono przypominałyby w zupełności palmy. Jesteśmy w okresie "upałów" przed półroczem. Nie tylko uczniowie, ale i nauczyciele. Trzeba poprawić stosy zeszytów. Gdy byłem uczniem nie potrafiłem zrozumieć nauczycieli, teraz jednak pojmuję, że nauczyciel jest czasem w gorszym położeniu niż uczeń. Ale z łaską bożą jakoś będzie. Zresztą czuję się tu dobrze. Jest nas pięciu młodych z jednej klasy. Nawet starsi ojcowie przy nas odmłodnieli.
Jestem zmuszony uczyć się języka angielskiego, który może mi się bardzo przydać. Wyjeżdżam z kazaniami, widzę różne zwyczaje, sposoby przyciągania ludzi do Boga. Tu na przykład podoba mi się, że przy każdej okazji uczy się dzieci śpiewu, a przez nich i starsi ze wschodu, którzy nie znali śpiewu, zaczynają śpiewać i w kościele jest już prawie jak w Cisowej. Nadto O. Rektor ściąga dzieci na msze i nieszpory tym, że po mszy lub nieszporach wyświetla przeźrocza religijne, a na koniec puści jakąś bajkę. ”Wszystko na chwałę Bożą i zbawienie dusz”-
To nasze hasło........................
Serdecznie pozdrawiam
Liverpool,dnia 17.02.1961r. (List 2)
Ponieważ szkoły mają dziś wolne chciałem wykorzystać czas i parę słów napisać.Tak jestem znowu w szkole. Zacząłem od ABC, a kończę znów na ABC języka angielskiego...Oj, jeśli Bóg da, to jeszcze na misjach trzeba zacząć od ABC w Pidgin English i w mowie tubylców. Do Anglii przybyłem przed miesiącem. Przez Holandię jechałem późnym wieczorem, ale nawet wtedy widziałem jeszcze dużo rowerzystów na drodze. Holandia to kraj rowerów. Z pociągu udaliśmy się zaraz na statek. O północy odpłynęliśmy od brzegu. Piękny to był widok. Te liczne latarnie morskie, okręty, ludzie, łódki. Ponieważ byliśmy zmęczeni poszliśmy do łóżek-obudziliśmy się gdy statek stał już u wybrzeży Wielkiej Brytanii. Z paszportami nie ma tu wielkich trudności-można wszędzie jeździć. Anglia to zupełnie inny kraj. Nie tylko ludzie, ale i pociągi mają czas.. . Do Londynu przybyliśmy dwie godziny za późno i szybko trzeba było jechać koleją podziemną na inny dworzec. Nie widzieliśmy zatem nic w Londynie, ale się chyba jeszcze nadarzy okazja. Byliśmy głodni, ale jak tu się połapać na pieniądzach angielskich. My mamy podział na setki i dziesiątki, a tu na 12 i 20. I co za rodzaje pieniędzy... Niektóre pensy lub szylingi mają datę z 1880 roku. Tu wszystko co stare jest jeszcze dobre. Na ulicy spotkasz samochody staromodne, ale biada gdybyś się śmiał. Autobusy są dwupiętrowe .Z górnego piętra możesz dużo widzieć, ale ponieważ wolno tam palić, a dym papierosowy jest okropny, więc jeżdżę siedząc w dolnym piętrze. Codziennie jeździmy do szkoły gdzie mamy sześć pełnych godzin. Na wieczór jesteśmy wypompowani, a potem powrót i studium, wkuwanie. Ale to wszystko żeby móc później innym pomagać. Ruch jest tu po lewej stronie, kierownice w samochodach po prawej stronie. Jeszcze nie wiem czasem na chodniku jak kogoś wyminąć, z której strony, a czasem lecimy jak....... by zdobyć autobus, ludzie oglądają się co to za ludzie, którym się tak śpieszy. Chodzimy tu bez sutanny-mamy tylko kołnierzyk, ktory wskazuje, że należemy do duchowieństwa. Jest tu zakazane księżom chodzić w sutannach. Ale siostry zakonne chodzą w swoich habitach. Wszystkich księży nazywają tu ludzie "Ojcze". Gdy zobaczysz tu na ulicy księdza z żoną i dziećmi nie bądź zgorszona, to są anglikanie. W Liverpool jest ich mniej, za to jest tu dużo katolików, którzy przybyli z katolickiej Irlandii i w ogóle ze wszystkich stron świata. Jest tu dużo Polaków, Niemców, Włochów, Hiszpanów... Nawet kolorowych ludzi spotkasz bardzo dużo. W naszej szkole handlowej jest przeszło setka kolorowych. Widziałem murzyna za konduktora i innych murzynów zamiatających ulice.
Katolicy są tu bardzo gorliwi. W pobliżu naszej szkoły są dwa kościoły katolickie. W przerwie obiadowej są w jednym kościele dwie msze św. Kościół jest na obu prawie pełny. Wszyscy mają mszaliki i odpowiadają księdzu jakby wszyscy byli ministrantami. W drugim kościele w tym czasie nie ma mszy, ale i tam znajdziesz dużo ludzi na adoracji- nawet robotników w stroju roboczym, dzieci chodzących od statuy do statuy aby pocałować i pomodlić się. Różaniec jest tu bardzo często odmawiany. Widziałem mężczyznę, który jechał rowerem i odmawiał przy tym różaniec. Prawie każdy, który wejdzie do kościoła bierze świeczkę i zapala ją przed jakąś figurą-kościół wygląda czasem jak u nas cmentarze na dzień zaduszny. Pogoda jest tu dziwna. Tylko jeden dzień było tu minus dwa. Ale mgły i deszcze są tu na porządku dziennym. Czasem jest taka mgła, że samochodem nie możesz jechać chyba żebyś go pchała. Teraz zaczyna się już wiosna. Trawa zielenieje, drzewa wypuściły pąki, ptaki znoszą na gniazda. Odżywianie jest dziwne. Chleb zupełnie miękki, biały. Wszystko prawie jest pieczone-chleb kiełbasa, ziemniaki... Domy mają dziwny wygląd. Prawie każdy ma takie fronty jak kaplice szpitalne. Gdy pierwszy raz jechałem do miasta/bo my mieszkamy w dzielnicy/ myślałem, że w każdym domu jest kaplica, ale to tylko ozdoba domu. Domy są prawie czarne jak w miastach przemysłowych lub kolejowych, ale to z powodu mgły i kurzu. Wnętrze domu jest bardzo ładne. Piękne meble... Centralne ogrzewanie jest rzadkością. W każdym prawie pokoju są kominki w ścianie, gdzie pali się ogień. Daje to miły nastrój. Żebraków jeszcze nie widziałem, ale dużo „psów” to znaczy figurę psa, sarny lub innego zwierzęcia z otworem napisem: pomóż niewidomym, kalekom... Kościołów widać tu dużo. Ale tylko parę jest katolickich. Inne to są innego wyznania. Ile tu odmian różnych protestantów. Gdy w niedzielę zajdziesz do takiego kościoła zaraz cię wszyscy przywitają-żeby cię pozyskać. Dzieci są tu bardzo lubiane. Robi się dla nich bardzo dużo. Rano specjalne autobusy zabierają dzieci, które mają daleko do swej szkoły. Bo czasem każda sekta ma szkołę dla dzieci swoich zwolenników. Są też katolickie szkoły i państwowe. Prawie każda szkoła ma swój odmienny strój. Pięknie to wygląda kiedy dzieci w swych strojach idą do szkoły... Prawie na każdym skrzyżowaniu stoi starszy pan lub kobieta, żyjący z renty biało ubrani z tablicą: Stop. Gdy dzieci idące do szkoły chcą przejść ów pan lub pani zatrzymują cały ruch i dzieci przechodzą spokojnie. W soboty nie ma szkoły, dlatego w soboty dużo dzieci widać na boiskach, ale i bardzo dużo dzieci jeżdżących na koniach po ulicach z jakimś opiekunem. Pięknie to wygląda. Dużo ludzi i dzieci chodzi po trotuarach z psami. I to różne kształty psów, jedne ubrane drugie nie... Z naszą znajomością języka jest coraz lepiej, ale na początku było trudno, tym bardziej, że wymowa jest tu bardzo różna. Jeden wymawia tak, drugi inaczej... Ciekawe jest zawsze nasze przybycie do kantyny szkolnej na obiad. Jest tam jedna katoliczka wśród pań przygotowujących dania. Gdy my przychodzimy, wtedy wyszukuje piękny kawałek mięsa lub kiełbasy.... No, ale na dziś wystarczy, bo czas ucieka, a trzeba odrobić zadania szkolne-wprawdzie Mama nie będzie biła kijem, ale nauczyciel będzie niezadowolony
Good bye..Z prośbą o modlitwe pozdrawiam Was.
Liverpool,kwiecien 1961r. (List 3)
Człowiek się powoli przyzwyczaja do Anglii i myśli, że wszystko tak musi być. Myślę jednak, że dla was niektóre rzeczy są ciekawe.Dotychczas jeszcze nie wyruszyłem poza Liverpool, ale tak ma być podobno w każdym mieście, że na każdym prawie rogu widać kościół jeden żydowski, inny metodystów, prezbiterian, anglikański... Wiele jednak z nich jest zarośniętych, nie można ich nawet zwiedzić. Tylko w niedzielę otwiera się je dla tych paru ludzi, którzy jeszcze przychodzą. Słyszałem, że tylko 5 % anglikanów uczęszcza do kościoła. Katolików jest podobno 5 milionów już w Anglii. Ale zdaje się tylko połowa chodzi do kościoła. Ci jednak są bardzo gorliwi. Nie wstydzą się swej wiary. W Wielkim Poście widziałem jak podczas przerwy obiadowej odprawiali drogę krzyżową. Przychodzą ze swymi trudnościami do księdza na ulicy. Ciekawe, że katolicy rozpoznają swoich kapłanów, chociaż wszyscy duchowni chodzą równie ubrani, to znaczy czarne ubranie i biała koloratka. Podobno pewien boy hotelowy wiedział czy to jest katolicki czy protestancki duchowny. Zapytany jak to rozpoznaje, powiedział, że ci katoliccy mają z przodu buty zaokrąglone do klęczenia. Wszystkich katolickich księży nazywa się tu „Father’ - Ojcze. Wszystkich innych duchownych nazywają ”Vicar’” Wikary.
17 marca obchodziliśmy święto św. Patryka. Jest to dzień narodowy Irlandczyków. Tu w Liverpool jest ich bardzo dużo. Wszyscy chodzili pięknie ubrani i mieli tak zwany szamrok. Jest to roślina podobna do koniczyny, ale drobniejsza, która rośnie podobno tylko w Irlandii. Przed tym świętem przywożono samolotami tę roślinę do Anglii dla Irlandczyków. Nawet siostry zakonne i księżą mieli takie rośliny.
Od paru tygodni jestem kapelanem w pobliskim katolickim szpitalu.Przychodzę tu codziennie rano odprawić mszę św., co drugi dzień roznoszę komunię św. do chorych katolików. Chorzy w tym szpitalu to przeważnie ludzie starsi. Wielu z nich czeka tylko na śmierć. Pierwszy raz widziałem umierającego człowieka- i w Wielkim Tygodniu mogłem lepiej rozważać bolesne konanie i wszystkie męki Jezusa. Obecnie mamy trzy tygodnie wakacji i mając więcej czasu idę nieraz porozmawiać z chorymi, by tak uczyć się mówić po angielsku, widzę jednak niekiedy, że otwierają oczy i uszy, ale nie potrafią zrozumieć mojej koślawej mowy. Najgorsze to przygotować krótkie kazanie niedzielne. Trudzę się kilka godzin żeby te pobożne siostry, pielęgniarki nie musiały się za bardzo śmiać. Parę razy w tygodniu odprawiam tam także nabożeństwo. Zazwyczaj odmawiamy różaniec. Początkowo moja dziesiątka składała się 8 albo 12 zdrowasiek, bo więcej zważałem na wymowę niż liczenie. Rożaniec, jak już pisałem, jest tu bardzo ceniony, nawet anglikanie go podobnie odmawiają.
Jak już powiedziałem katolicy są tu bardzo aktywni. Ale to jedno, co mi się nie podoba to, to , że bardzo rzadko mają msze śpiewane. W niedzielę jest czasem sześć mszy, ale tylko jedna jest śpiewana przez księdza. Ludzie tu też nie są tak rozśpiewani jak u nas. Czasem tylko chór śpiewa. Brak tego rozmachu jest to raczej pobożność osobista.
Nasz arcybiskup z Liverpool jest bardzo gorliwy i lubiany, nawet przez innowierców. Gdy jest na wizytacji parafii odwiedza szkoły, bierzmuje....., a gdy już wszystko załatwione, wyrusza do chorych-odwiedza wszystkich, wszystkich chce widzieć. Tu w szpitalu u sióstr jest bardzo często-odwiedza wszystkich chorych, obojętnie jakiego są wyznania. Gdy jedzie ulicą, a widzi dzieci przystanie, porozmawia, pobłogosławi... Jedzie nawet odwiedzić biskupa anglikańskiego. Taki z niego dobry pasterz, który chce wszystkich pozyskać. Podobno raz, gdy odwiedzał pewną parafię, heretycy rzucali na niego kamieniami. On jednak na to nie zważał, jakby tego nie widział. Wnet jednak gazety zaczęły o tym pisać i ci winni zaczęli go przepraszać. Gdy przemawia w telewizji , wszyscy go słuchają, bo mówi ciekawie.
Liverpool jest jednym z największych miast handlowych świata. Dotychczas jeszcze nie oglądałem portu, ale już po ruchu samochodów można to stwierdzić. Rano gdy się zbliżamy do naszej szkoły handlowej musimy czasem strasznie długo czekać, bo ulice są zapchane samochodami ciężarowymi. Bardzo wiele z nich czeka w kolejkach przed wejściem do tunelu. Gdy popatrzycie bowiem na mapę Anglii, zauważycie, że Liverpool leży nad szeroką rzeką ”Mersey”. Po drugiej stronie leży miasto Birkenhead... Przez rzekę nie ma mostu. Statki jeden za drugim przewożą ludzi na drugą stronę, a oprócz tego jest słynny kilkukilometrowy tunel. Ponieważ do Liverpool przychodzą towary ze wszystkich stron świata, rozwozi się je stąd olbrzymimi samochodami ciężarowymi i innymi środkami lokomocji w głąb kraju. Nasza szkoła leży przy jednej z bardzo ruchliwych ulic. Czasem nie można okna otworzyć, bo wcale nie słychać nauczyciela.
Ciekawa jest tu także pora obiadowa. Wszyscy mają w tym czasie długą przerwę obiadową. Jest tu taki zwyczaj, że obiad je się w restauracji. Możecie więc sobie wyobrazić ile tu restauracji, knajp, gospod.... Prowadzą je nie tylko Anglicy. W pobliżu naszej szkoły jest na przykład 6 restauracji prowadzonych przez Chińczyków. Można tam naturalnie dostać i chińskie potrawy. Ale nie tylko po obiad się idzie do restauracji. Wieczorem po obu stronach ulicy stoi pełno samochodów. Żony z dziećmi są w domu i wpatrują się w ekran telewizora mężczyźni są w knajpie, grają w różne gry, inni politykują, obradują i popijają piwo... Pijanych tu jeszcze nie widziałem. O 22 wszyscy opuszczają karczmy i wtedy słychać śmiechy powracających młodych, warkot motorów i samochodów. Anglicy nie spieszą się z pójściem na spoczynek. Do dwunastej widać światła w oknach. Rano zaś do wpół do ósmej ruch jest mały. Dzieci idą do szkoły na dziewiątą. Podczas przerw obiadowych dzieci otrzymują posiłki w szkołach. Wracają do domu koło godziny 16. W niedzielę cale do południe nie ma ruchu. Wszyscy śpią, Do kościoła mało kto idzie, msze są tu późno. Soboty są całkiem wolne od pracy i szkoły. Ludzie jadą samochodami na wycieczki, grają na boiskach. Wracają późno do domu. W niedzielę po południu widzę tu zazwyczaj ludzi pracujących w swych małych ogródkach. Inny kraj inni ludzie-prawda..
Liverpool,czerwiec 1961 r. (List 4)
Nie tak bystro płynie rzeka jak nam szybko czas ucieka....i pogoda się zmienia. Dziś mamy piękny dzień. Słońce grzeje-wnet będzie w moim pokoju pod dachem jak w Nowej Gwinei.
Zacząłem ten list od pogody, żeby się trochę upodobnić do Anglików. Kiedykolwiek się spotykają nigdy nie mają trudności z rozpoczęciem rozmowy, zaczynają bowiem od pogody i zazwyczaj na tym kończą rozchodząc się lub wyciągając gazetę do czytania. W zeszłym tygodniu miałem ostatnie egzaminy. Czy je zdałem? W to bardzo wątpię. Jeśli Anglicy mają trudności z pisaniem lub wymową cóż dopiero ja...../tak się pocieszam/. Najważniejsze, że potrafię zrozumieć tych normalnych Anglików, bo tych co potrafią w jednej sekundzie 300 słówek wymówić to nawet Anglicy nie rozumieją. Ocyganić bym się już teraz nie dał, jak to było na początku. W każdym kraju są ludzie, którzy poświęcają czas i pieniądze by śledzić wyniki sportu, ale już chyba nigdzie tak jak tu w Anglii. Programy w telewizji po południu to tylko o sporcie a czasem jeszcze i wieczorem. Gazety mają pełno zdjęć i wyników sportowych.
Innym tematem to rodzina królewska i wszyscy inni, którzy mają niebieską krew. Ostatnio było wesele jednego z książąt angielskich. Ludzie nawet z Kanady przyjechali by być świadkami. Żeby kupić bilet wstępu do katedry na tę uroczystość trzeba było parę tygodni pracować. Książęta i królowie z wielu krajów przyjechali by zaszczycić młodą parę swoją obecnością. Trzy tygodnie temu królowa angielska odwiedziła Liverpool. Co się wszystkiego nie robiło. Wieczorem poszła do teatru. Chciałbym mieć pieniądze zebrane za bilety wstępu-sądzę żebym mógł wybudować kilka wspaniałych kościołów dla Króla Królów. Kilkanaście dni temu miałem okazję zobaczyć Anglię trochę na północ i południe od Liverpool. Pól uprawnych prawie wcale nie widziałem, ale za to łąkę przy łące z pasącymi się stadami krów i owiec. Drogi nie są proste. Wiją się w tym zielonym krajobrazie łąk i drzew. Kościołów widać bardzo dużo, zwłaszcza tych prastarych kiedyś katolickich ,a potem zabranych przez protestantów. Dziwne uczucie ogarnia człowieka gdy wejdzie do takiego kościoła; nikt nie klęka-wyprowadzono bowiem Chrystusa Króla, a wprowadzono symbole i oznaki króla ziemskiego, którego słucha się bardziej niż Jezusa, który chce mieć jedną owczarnię i jednego pasterza. Cmentarze są zarośnięte, zaniedbane. Byłem na grobie, gdzie spoczywa Shakespeare, sławny poeta angielski. Nic tam nie ma prócz starej, zdeptanej płyty z napisem. Dom, w którym mieszkał jest codziennie zwiedzany przez setki, a czasem tysiące ludzi, żeby się dostać do teatru w tym mieście trzeba już rok przedtem bilet kupić.
Nie wiem co Was może jeszcze zaciekawić albo znudzić. Przypominam sobie pewne zdarzenie w kantynie szkolnej .Otóż siedziałem razem ze studentem z Indii. Zdziwiony, że nie je mięsa tylko ser, zapytałem czy mu mięso nie smakuje, a on na to: "Owszem lubię, ale dziś jest mięso krowie, a ja jestem z Indii'. Piernika, pomyślałem nawet angielskie krowy są bogami dla Hindusów. Biedni poganie, obyście rychło otrzymali łaskę nawrócenia.
Okręt "Ocenia", dnia02.08.1961, na Morzu Czerwonym, koło wysp Forsan,
8 dzień podróży (List 5)
Gdy się ma trochę czasu i maszynę wypożyczoną, dlaczego nie pisać.
Zacznę od Anglii. Po półrocznym wkuwaniu i egzaminach/o których dotychczas nie wiem czy zdałem /, udało mi się dwa dni przed odjazdem dotrzeć do miasta Shakspear'a/Stratfort on Avon/, gdzie po raz pierwszy w moim życiu/!/ byłem w teatrze i widziałem sztukę "Edward III". Miasto same jest wspaniałe. Dom poety jest wciąż do zwiedzania. W Londynie zatrzymałem się dwa dni. Zwiedziłem różne obiekty/gmach BBC, muzeum z kodeksami i papirusami..., dom gdzie możesz widzieć wszystkie osobistości jakby żywe-z wosku zrobione, przysłuchiwałem się biciu sławnego zegara -Big Ben, byłem w parlamencie, gdzie słuchałem jak się Konserwatyści brali z Labour Party, byłem rozczarowany zwiedzając Westminster
Abbey.... Potem zatrzymałem się w Holandii w naszym domu macierzystym Steyl, gdzie modliłem się na grobie O. Janssena, naszego Założyciela. Odwiedziłem i rozmawiałem z Różowymi Siostrami, które prosiłem o modlitwę przy ich nieustającej Adoracji, o modlitwę za mnie i za Was wszystkich.
Potem odwiedziłem krewnych i znajomych, na gwałt pakowałem się bo termin odjazdu był krótki. Towarzyszyłem jeszcze koledze do Amsterdamu na okręt, którym płynął do Indonezji....
W drodze do Rzymu „zahaczyłem „ o Dachau, straszne miejsce kaźni, gdzie tylu moich współbraci z polskiej prowincji oddało życie. Obecnie baraki zamieszkują ludzie, a z krematorium zrobiono muzeum. Wrażenie z Oświęcimia jest wszelako większe.
Przejeżdżałem przez Wenecję, miasto zbudowane na wodzie. Co za różnica między Austrią, a Włochami. W Austrii piękne góry, chłodno.... Płn. Włochy to jedna płaszczyzna, gorąco jak w piekarni, ziemia o tej porze roku wypalona, bez roślin, jedynie winnice i drzewa nie dają się słońcu. Do Rzymu dotarłem wieczorem z 3 godzinnym opóźnieniem/ z Wiednia do Rzymu jechałem 25 godzin. Zmęczony, spocony położyłem się. Spać mogłem do ósmej bo była niedziela, a mszę św. miałem odprawić o dziewiątej. Moje pierwsze kroki po śniadaniu skierowałem do Bazyliki św. Piotra. Co za ogromność, wielkość, potęga.Za śladem milionów ludzi przekroczyłem progi kościoła, chociaż miałem wrażenie, że nie jestem wcale w kościele tylko w olbrzymiej hali bez ławek, gdzie ludzie rozmawiają, czytają książki turystyczne. Ale są i ludzie, którzy klęczą i rozmawiają z Bogiem ukrytym w olbrzymim tabernakulum w jednej z kaplic i nad grobem Księcia Apostołów. Boże dzięki Ci, że mogę być członkiem Twego Kościoła, zbudowanym na opoce, którego bramy piekielne nie przemogą. Przy ołtarzu i relikwiach Św. Piusa X spotkasz zawsze dużo ludzi, licznych kapłanów pogrążonych w modlitwie, uczestniczących w licznych mszach, które są odprawiane od wczesnego rana do popołudnia. Po południu wyruszyłem na Forum Romanum rzuciwszy okiem na zewnętrzny widok Koloseum. Miałem bardzo dobrego przewodnika, który jest już blisko 30 lat w Rzymie i zna się prawie na każdym pyłku, orzekając czy to pył ze starożytności, średniowiecza albo dopiero wyjęty na światło dzienne...
W Rzymie masz wszystko: stare i nowe, wszystko jedno obok drugiego. Stare kolumny, statuy ciosane przez greckich i rzymskich artystów. Mogłem teraz z podwójną korzyścią przerobić lekcje sztuki. Forum oglądałem przez parę godzin, ale to jeszcze za mało, na łuki tryumfalne patrzyłem z daleka bo szkoda czasu by oglądać każdą figurkę wyciosaną w marmurze. Oglądałem mieszkanie Westalek, cesarzy, łuki, freski, dom posiedzeń Senatu, więzienie mamertyńskie, kapitol, figurę Marka Aureliusza. Po kolacji wybraliśmy się z powrotem do miasta, oglądać fontanny-co za wspaniały widok wody tryskającej w górę, a odbijającej się w świetle neonów i reklam.... Obserwowałem ludzi wrzucających pieniądze do jednej z fontann z przekonaniem, że to pomoże wrócić jeszcze raz do wspaniałego Rzymu. Pragnienie w tej gorączce jest wielkie, ale na każdym prawie rogu jest woda do picia, bardzo smaczna, sprowadzana już przez starych Rzymian do miasta.
W poniedziałek rano wybrałem się do kościoła pw. św. Pawła Apostoła/za murami/. Miałem to szczęście odprawić mszę św. przy ołtarzu św. Tymoteusza, który jest nad grobem św. Pawła. Bazylika św. Pawła robi wrażenie kościoła. Na zewnątrz jest się rozczarowanym, ale wewnątrz jest wspaniale.
Po śniadaniu wyruszyłem do Muzeum Watykańskiego. Aby wszystko zobaczyć trzeba by kilku dni. Widziałem mumie egipskie, rzeźby sławnych artystów, kodeksy, papirusy, pokoje niektórych papieży ze średniowiecza,........... I już jesteśmy w Kaplicy Sykstyńskiej.... Paręset ludzi podziwia wspaniałe malowidła. ”Sąd Ostateczny”- znane malowidło, zrobiło na mnie wielkie wrażenie. Nie chciałbym być w położeniu tych potępionych. Straszna to rzecz wpaść w ręce Boga Żywego..... Tu siedzi nowo wybrany papież, tu miejsce gdzie stoi piec po pokazaniu czy papież wybrany czy nie... Grupa już poszła dawno dalej, a ja jeszcze wciąż stałem pod obrazem Matejki- ‘Sobieski pod Wiedniem”, co za śliczny obraz. Co za potęga Polaków wierzących w Boga, czczących Matkę Najświętszą: Veni, vidi, Deus vincit..... Po południu trzeba trochę odpocząć.
Człowiek prawie rok nie chodzący w sutannie, poci się strasznie, a słońce śmieje się dalej. Ale czas krótki a tu tyle godnego widzenia. Więc dalej. Najpierw do kościoła, gdzie słynna figura Mojżesza. Mojżesz chciał do mnie przemówić albo rzucić tablice przykazań, ale widocznie było za dużo turystów z Ameryki.
Idziemy pieszo w stronę Maria Majore. W tym małym kościółku znajduje się obraz Matki Boskiej Nieustającej Pomocy-objaśnia Confrater z Hiszpanii . ”Co ten cudowny obraz?”- To muszę wstąpić. I wstąpiłem i poleciłem Was Tej, która nieustannie o nas pamięta i nam pomaga. A oto miejsce które zostało śniegiem pokryte: ”Tu chcę być czczona! ”Wspaniały kościół Maria Majore ze sławnym obrazem M.B.Populus Romanus, gdzie Pius XII i setki innych księży rzymskich odprawia swą pierwszą mszę św. i gdzie jeszcze wierzący Rzymianie przychodząi błagają Marię o litość dla Rzymian. Kościół św. Pryski ze wspaniałymi mozaikami i freskami. A tu Lateran Babtysterium, kościół połączony z muzeum, obok kościół ze Sancta Sanctorum sławnymi schodami, licznymi relikwiami, oryginalny obraz przedstawiający św. Marię Goretti. Przed jedną statuą stałem długo: Judasz całuje Jezusa. Gdybym był bogaty kupiłbym zaraz tę statuę lub dałbym zrobić kopię. Do kościoła Passio bardzo blisko. Oto relikwie Krzyża św. Kościół ten został zbudowany przez św. Helenę. I jeszcze szybko do kościoła św. Klemensa-wzór, jak z prywatnych domów powstawały kościoły.
Wtorek rano –znów do św. Piotra-co za szczęście- mszę mogłem odprawić nad grobem Księcia Apostołów. W bocznym ganku zjadłem śniadanie, a potem na kopułę. Rano nie ma tylu ludzi. Byłem tam długo Spotkałem dwóch Irlandczyków, którzy mnie zaprosili na coca colę i jeszcze dali tyle dla ‘ubogiej misji”, że mogłem kupić dewocjonalia.
Po południu Colloseum, miejsce męczenników, Capitol, rzut oka na Forum Romanum, kościół s. Maria in Aracoeli-tam sławna figura Dziciątka, Palazio Venesa- weranda, z której Mussolini krzyczał, kościół św. Ignacego Loyoli z licznymi relikwiami/Belarmin/, Panteon/niestety zamkięty/,S.Maria i Sopra Minerwa z relikwiami Katarzyny Siennenskiej, Fra Angelico, kościół Gesu z relikwiami św. Ignacego. Ponieważ oprowadzał mnie jeden z naszych studentów z Anglii zaprowadził mnie do Uniwersytetu Gregorianum, gdzie usiadłem w ławce, w której niektórzy znani doktorzy siedzieli. Obok Quirinal Palast do kościoła św. Andrzeja z relikwiami św. Stanisława Kostki. Śliczny ma ołtarz i kapliczkę. Już wieczór, ciemno, a ponieważ nikt się nie zgorszy, kupiliśmy sobie lody.
Środa –szybko do Katakumb, gdzie odprawiłem mszę św., obejrzałem miejsce ukrywania się pierwszych chrześcijan. Po śniadaniu do Castel Gandolfo.Bilet miałem już poprzednio. Byłem dość blisko tronu papieża. W sali parę tysięcy rozentuzjonowanych ze wszystkich stron świata, bogaci, ubodzy, duchowni, prosty lud, dzieci, młodzież... Przede mną rodzina z Anglii z dziesiątką dzieci. Tu widać, że jesteśmy jedną rodziną. Po południu pakowanie, wieczorem odjazd do Genui. Musiałem tam już się stawić 24 sierpnia. Po południu zwiedziłem sławny cmentarz z prześlicznymi pomnikami. Ostatni pomost usunięto i już płyniemy w dal. Pierwszy posiłek wspaniały, potem odpoczynek, wypakowanie rzeczy,
podziwianie statków, brzegu włoskiego.
26 sierpnia –jesteśmy w Neapolu Cały dzień do dyspozycji. Rano zwiedzanie miasta. ”Neapol widzieć i umrzeć”- owszem jest dużo piękna, ale i nędzy. Niektórzy żyją w barakach podobnych czasem do najgorszych chlewów. Po południu jedziemy obok Wezuwiusza do Pompei, miasta zasypanego w ciągu trzech dni przez popiół z wulkanu. Przez siedemnaście wieków nikt o tym nie wiedział. Można oglądać rzymskie miasto ze wspaniałymi rzeźbami, malowidłami, wykopaliskami. Na okręt wsiadało dużo nowych pasażerów.
Niedziela 27 sierpnia-ostatni port Europy- Messina na Sycylii. Zwiedziłem kilka kościołów. Byłem zaskoczony zachowaniem ludzi.
c. d. n.
Sydney,26.09.1961r. (List 6)
Pisałem, że ciąg dalszy nastąpi. A więc. Ostatni port w Europie/Messina/ opuściliśmy 27.8.1961. Zaledwie wydostaliśmy się na otwarte morze i okręt zaczął się chwiać, niektórzy zaczęli "karmić ryby". My misjonarze nie potrzebowaliśmy oddawać naszych posiłków rybom ani mewom-chyba dzięki specjalnym pigułkom. Jadąc wzdłuż Krety myślałem o moim bracie, który zginął tam w czasie II wojny światowej. Do Port Said przyjechaliśmy 30.08.w nocy. Kupcy podobno przybyli aż na statek ze swoimi "tanimi" towarami, ale myśmy spali. Rano wjechaliśmy do kanału. Na lewo i prawo prawie zawsze pustynia, gdzieniegdzie jakaś karawana, wielbłądy, jakieś małe osiedle. Ciężkie musiało być życie św.Jana, pustelników, ucieczka do Egiptu... W połowie kanału trzeba było 7 godzin czekać-to miejsce mijania się okrętów. Potem Morze Czerwone-gdzie Bóg okazał swą moc nad wszelką złością. Trzeciego września o drugiej nad ranem przybyliśmy do Aden. Prawie wszyscy pasażerowie poszli do miasta na zakupy, bo tam otrzyma się wszystko za połowę ceny. Niektórzy wracali obładowani wielkimi pakami. I znów otwarte morze, kołysanie się okrętu i karmienie ryb przez następne grupy. Myśmy udawali, że nic nam nie jest, ale czasem było blisko...
We wszystkich kierunkach tylko morze, woda, niebo stykające się z morzem. Ale nudno nam nie było ani przez sekundę. Każdy pisał dziesiątki listów, pocztówek, lisów, robił zdjęcia przy wschodzie albo zachodzie słońca, grał w karty, ping- ponga i inne liczne gry, czytał książki. Co drugi dzień można było zobaczyć film, albo tańczyć/my misjonarze nie skakaliśmy/. Nie wszyscy z pasażerów byli katolikami. Myśmy jednak rozmawiali z wszystkimi. I wielu z protestantów i niewierzących mówiło, żegnając się z nami, że nigdy nie zapomną nas młodych mężczyzn jeszcze wierzących, a nawet swe życie ofiarować dla spraw bożych. Dnie mijały. Było coraz goręcej na pokładzie, ale w kabinach były tak silne wentylatory, że powietrze było zupełnie chłodne.
8 września-uroczystość narodzenia Najświętszej Maryi Panny. Dla członków naszego zgromadzenia jest to wielka uroczystość i rocznica wielkich wydarzeń założenia, obłuczyn, ślubów....... Pamiętałem o moich znajomych. W tym dniu byliśmy w Colombo- port i stolica Ceylonu. W mieście widać życie ludzi wschodu-różnorakie pojazdy, piękne domy bogaczy i nędzę biedaków. Zwiedziliśmy świątynię Buddy. Co za kolosalne figury Buddy w licznych pozach. Kapłani boso/to zresztą wygodniej, bo ciepło/, łysi, ważni jak bogowie, mają ogromny wpływ na życie ludzi. Na ulicach obok nowych aut widać stare wozy ciągnięte przez woły. Na ruchliwej ulicy można spotkać i kozy. Jeszcze lepiej było w Aden gdzie można było wszystko tanio kupić, otóż tam na ulicach kóz, wielbłądów, owiec, psów i kotów było bez liku i do tego mnóstwo łóżek na których spali bogatsi ludzie/biedni na ziemi/wzdłuż ulic, płotów, na skrzyniach z towarem, który w ciągu dnia będzie sprzedawany. Zapach był tak "przyjemny", że sprzedawca masek gazowych szybko zostały milionerem.......
I znów parę dni na morzu.10 września przekroczyliśmy równik. W związku z tym odbywa się na okręcie "chrzest". Zebraliśmy się koło basenu. Jeden z pasażerów był królem Neptunem, jedna z pań-królową, był też orszak królewski. Wszyscy dziwnie, śmiesznie poubierani. Dzieci musiały się stawić przed królem zostały obsmarowane jajkami, pomidorami, farbami, a potem wrzucone do wody. Olbrzymimi narzędziami przeprowadzono badania lekarskie, operowano...., a na końcu wrzucono do wody. Wszyscy śmiali się na całego. My misjonarze nie braliśmy czynnego udziału w zabawie, ale robiliśmy zdjęcia.
13,września przybiliśmy do Djakarty- portu i stolicy Indonezji. Kiedyś był to największy port wschodu, dziś bardzo zaniedbany..... Na ląd wydostać się jest strasznie trudno, trzeba płacić, przechodzić przez kontrole. Tu pożegnaliśmy naszych trzech misjonarzy, towarzyszy podróży. Zajechaliśmy też do naszego domu, gdzie spotkaliśmy naszych kolegów kursowych. I znów oglądaliśmy nędzę ludzką obok bogactw. Co najbardziej uderza w Djakarcie- to okropny ruch na ulicach. Samochody, rowery, wozy i innego rodzaju pojazdy jadą koło siebie jak śledzie w beczce. Ten prędzej kto zręczniejszy.
18 września przybyliśmy do Fremantle /port australijski/. Co za różnica. Wszędzie czysto, pięknie. Jak wiecie w Australii oprócz tubylczej ludności nie ma dostępu żaden kolorowy człowiek. Odcinek do Melbourne był ciekawy. Morze było wzburzone. Przy mszy św. trzeba było mieć pomoc drugiego kapłana bo inaczej kielich by się przewrócił.
Alexishafen,01.10.1961r.
Chociaż huśtaliśmy się tak bardzo, jednak choroba morska nie przyszła.
Do Melbourne przybyliśmy 23.09.61/gdzie przed laty odbywała się olimpiada/. Piękne, czyste, nowoczesne miasto. Mieliśmy dzień postoju, więc odwiedziliśmy naszego współbrata, który pokazał nam niektóre piękności w okolicy. Na okręcie była spora gromadka Polaków, ale najwięcej z Włoch. Blisko 300 wsiadło w Melbourne. Niedziela 24 września była przedostatnim dniem podróży. O 10.30 odprawiłem mszę św. dla załogi okrętu. W poniedziałek wpłynęliśmy do najpiękniejszego portu świata- Sydney. Czekał na nas współbrat. Załatwiliśmy formalności, do naszego domu. W następnych dniach zobaczyliśmy miasto i okolice.
W czwartek 28.09.wsiedliśmy do samolotu. Zanim wsiadłem byłem w strachu, ale lecąc samolotem nie miałem żadnych trudności, przeciwnie nie mogłem się nadziwić piękności naszej ziemi. Co za piękne widoki. Po nie całych dwu godzinach wysiedliśmy w Brisbane, odwiedziliśmy nasz dom i okolice, a o godzinie pierwszej w piątek 29.09. wsiedliśmy znowu do samolotu, którym dotarliśmy do Moresby w Nowej Gwinei. Potem lądowaliśmy jeszcze w Lae, Goroka, a około godziny pierwszej po południu przybyliśmy do Madang. Samochodem przywieziono nas tu do Alexishafen- siedziby mojego biskupa. Trafiliśmy na wielką uroczystość .Jeden z najstarszych misjonarzy obchodził jubileusz 50-lecie kapłaństwa. Był też obecny nasz najwyższy przełożony z Rzymu, który odwiedza obecnie wszystkich naszych misjonarzy w Nowej Gwinei. Było także obecnych czterech biskupów /Arkfeld zrobił na mnie ogromne wrażenie/. Około 40 misjonarzy przybyło z lasów i gór. Pod wieczór pojechaliśmy samochodami do Madang, gdzie mój biskup Noser poświęcił kamień węgielny pod nową katedrę. Wszyscy biskupi, ojcowie, bracia, Europejczycy i inni brali udział w tej uroczystości. Tubylczych ludzi było najwięcej. Chociaż deszcz zaczął padać, jednak nikt nie uciekł.
I tak to skończyły się moje podróże. Dzięki Bogu nie wydarzyło się nic złego. Przeciwnie mieliśmy bardzo piękną podróż. Na okręcie byliśmy w trójkę w jednej kabinie. Moi dwaj bracia opowiadali dużo żartów, tak że się naśmiałem jak nigdy w życiu. Jedzenie było dobre, starano się o nas wyśmienicie. Wieczorami czasem siedzieliśmy dłużej oglądając film albo grając w różne gry, potem prawie codziennie przesuwano zegar o pół albo o całą godzinę do przodu. W tej chwili jest u nas 7.00/wtorek 3.10.uroczystość św. Tereski patronki misji/, a u was jest jeszcze poniedziałek 2.10.godzina 22.00. To znaczy wy idziecie dopiero spać a myśmy już wstali. Wstaję o piątej, potem modlitwa, msza św., śniadanie i od ósmej wkuwanie pidgin english. Jest nas tu czterech nowych ojców. Nas trzech i jeden Amerykanin, który dołączył do nas w Australii. Jak długo tu zostaniemy nie wiem. Mamy uczyć się nowego języka i studiować tutejsze metody pracy. Potem będzie egzamin i wymarsz do lasów. Gorąco jest tu dosyć i bardzo wilgotno. W ciągu tych kilku dni kiedy tu jestem padało czasem po sześć razy dziennie.... Chętnie bym się kąpał w morzu, które jest o pięć kroków od domu, ale się boję krokodyli i rekinów, które skonsumowały już nie jedną nogę lub rękę kąpiących się w pobliżu. Ja jeszcze nie widziałem ani krokodyla, ani rekina, ale podczas podróży widziałem dużo fruwających ryb. Orzechów kokosowych, bananów, cytryn jest tu pod dostatkiem, naturalnie jest tu dużo innych owoców, pięknych kwiatów, drzew, roślin, ale na razie nie znam jeszcze ich nazw. Dużą pomocą jest mi tu mój kolega, z którym studiowałem przez 13 lat, a który przybył tu przed rokiem. Ma on swoją parafię w górach, ale dwa tygodnie temu spadł z konia i złamał obojczyk.
Dziś już czwartek 5.10.. W ostatnich dniach padało codziennie. Tak tu już jest. Gdy nie pada to się wszyscy boją pożarów. Gorąco jest jak u was w piekarniach. Śpimy bez przykryć, a jeszcze nam za gorąco. Bronić się trzeba przed każdym komarem, żeby uniknąć malarii. Ubrania, koszule są zawsze wilgotne, z powodu parności i deszczu. Każdy z nas jest dotychczas zadowolony i czeka na pracę w lasach.
Spotkałem już różnych tubylców. Początkowo myślałem, że nie będę mógł rozróżnić jednego od drugiego, ale teraz już potwierdzam tezę, że nie ma dwóch istot podobnych do siebie całkowicie. Tubylcy to ludzie natury. My biali mamy w sobie dużo sztucznego, wyuczonego, wyćwiczonego. Gdy się rozmawia z Tubylcami widać u nich prostotę, naturalność. Wczoraj podczas różańca w kościele widziałem matkę karmiącą swego synka już dość dużego. Na razie jednak nie robiłem wielkich obserwacji, bo muszę wkuwać pidgin english. Nie długo to jednak będzie trwało. Wnet zacznie się praca. Liczę na Waszą pomoc w modlitwach, ofiarach i cierpieniach ponoszonych dla mnie. Nie chciałbym być ciężarem we winnicy pańskiej.
—————