2014-04-09 17:11

O. Zygmunt Szmith svd

Chciał być mechanikiem. Został stolarzem.
Teraz jest księdzem
. Pracuje jako misjonarz w Papui Nowej Gwinei.

Kiedy Zygmunt nie dostał się na praktykę, by uczyć się za­wodu mechanika, mama się martwiła: "Synku, co to bę­dzie, kim ty zostaniesz?". Chłopak nie miał specjalnego wyboru. Jak wielu we wsi, zaczął się uczyć stolarki.

Stolarz do seminarium

Wydawało się, że tak już zo­stanie. Dłubanie w drewnie spodobało się Zygmuntowi. Potrafił nawet zrobić piękne meble. Zdecydował, że pój­dzie do technikum, ale nie chciał zdawać matury. - Nic nie tracisz - tłumaczyli na­uczyciele. - Spróbuj. Jak zdam polski i matematykę, pojadę na misje, pomyślał ni stąd, ni zowąd. Zdał na czwórkę. Poszedł do proboszcza. Ksiądz był zaskoczony. Znał prze­cież Zygmunta  od lat. Nic nie­ wskazywało, że chłopak chce być księdzem. - Może pój­dziesz do naszego semina­rium diecezjalnego. Pomogę ci - próbował przekonywać proboszcz. Zygmunt był prze­konany: alba na misje, alba nigdzie. I zaczął studia.

   Misjonarz na rzece

Gdy pod koniec nauki w se­minarium pytano, gdzie chciałby pojechać na misje, kleryk Zygmunt napisał: 1. Papua No­wa Gwinea; 2. Papua Nowa Gwinea; 3. Papua Nowa Gwi­nea; 4. Filipiny. I wysłano go do Papui Nowej Gwinei. Od te­go czasu minęło ponad 20 lat. Ojciec Zygmunt Szmidt, wer­bista, ochrzcił ponad siedem tysięcy ludzi. Przez kilkanaście lat był misjonarzem "na rze­ce" dla mieszkańców żyjących po obu brzegach Sepiku, naj­większej rzeki Papui. - Nieraz zdarzało się, że upatrzył mnie sobie jakiś krokodyl - śmieje się misjonarz. Pracował w kil­ku miejscach. - Miałem szczęście. Nigdy nie musiałem za­czynać misji od początku ­mówi. Cieszy się, że mógł lu­dzi czegoś nauczyć, coś poka­zać. - To ważne - twierdzi ­żeby tak z nimi pracować, aby mój pomysł uznali za swój. Żeby czuli, ze to ich. To daje radość. Ja jestem tylko po to, by dać kierownicę.

Zasadzka na drodze

Najtrudniejsze chwile przeżył ojciec Zygmunt po dziesię­ciu latach na misjach. Była to niedziela. Misjonarz jechał na spotkanie z biskupem. Przejechał samochodem przez rzekę i zaczął piąć się w gó­rę. Nagle, na zakręcie, niemal już na wierzchołku, zauważył stojący w poprzek samochód. Przed nim ludzie z bronią i długimi nożami. Jeden z nich. stojący na platformie samo­chodu. trzymał wielki kamień. - Zatrzymałem się przed nimi - opowiada. - Czasem wystarczyło im tylko coś dać. Tym ra­zem nie było dyskusji. Od ra­zu jeden rzucił kamieniem w przednią szybę. Dostałem w głowę. Potem któryś uderzył wielkim kluczem do odkręcania koła tak, że wpadłem do rowu. Na leżącego poleciały kamienie i co tylko mieli w rę­kach. Zaczęli kopać. Z pęknię­tymi żebrami, ze szczękami w drzazgach, załamaną czaszką zostawili misjonarza w rowie, ukradli samochód i odjechali.

Krok od śmierci

- Nie wiem, jak długo tam leżałem - opowiada misjonarz. - Okoliczni ludzie przynieśli wodę z rzeki. Chcieli po­móc. W końcu doszedłem do siebie, ale nie mogłem wstać. Jakiś samochód zabrał ojca Zygmunta. Przejechali tylko kilometr. Okazało się, ze ra­busie uderzyli samochodem misjonarza w drzewo i ucie­kli. Kluczyków ze stacyjki nie potrafili wyjąć. Ojciec Zyg­munt wsiadł, samochód zapalił. Wiedział, że jeśli zosta­wi auto, rozkradną je na części. Resztkami sil zebrał się w sobie i ruszył. - Nie wiem, jak dotarłem przed dom bisku­pa - opowiada. - Bezpiecz­nie przejechałem wszystkie skrzyżowania w mieście, ale nie mogłem już ustawić się na parkingu. Wysiadłem z au­ta, wypuściłem kluczyki z rę­ki i upadłem. Ocknąłem się w szpitalu.

Najlepiej u swoich

- Papua Nowa Gwinea to jed­na wielka dżungla - opowia­da ojciec Zygmunt. - Kiedyś mówiono: kraj kamiennej sie­kiery, teraz mówi się: kraj rajskiego ptaka. Bo tylko tu można spotkać te piękne pta­ki. - Ludzie nawet domy ni­mi ozdabiają - dodaje misjo­narz. - Papua to kraj bardzo prymitywny, ale cudowny ­zamyśla się. Choć dopadły go przeróż­ne choroby tropikalne, choć niemal stracił słuch z powo­du tropiku, choć napadli go, okradli i bardzo poturbowali bandyci, to po leczeniu w Pol­sce znów wyjechał do Papui Nowej Gwinei. Do swoich.

Gabriela Szulik
Wakacje 2005  Mały Gość Niedzielny

—————

Powrót