Z listow O. Ernesta Gollego svd - Alexishafen - Wuraruk
Alexishafen,25.08.1967r. (List 24)
Chcę Wam znów parę słów napisać w formie dziennika.
23.05 - wybrałem się łodzią motorową na obchód stacji leśnych. Po godzinie skręciłem z rzeki Ramu do rzeki Sogoram. Z miejsca musiałem zwolnić tempo, a nawet co chwilę przystanąć z powodu mielizny i leżących w poprzek drzew. Następnego dnia zrezygnowałem z podróżowania łodzią i poszedłem pieszo. Po półtora godzinie doszliśmy do Akrukai. Zastałem tu tylko katechetę, garstkę dzieci i parę staruszków. Dorośli musieli iść dwa dni pieszo do sądu z powodu pogrzebania staruszki pod jej domem zamiast na cmentarzu /stary zwyczaj pogański/. Z katechetą i dwoma chłopakami poszliśmy do Impogondo /3 godz./ . Rozmowy na różne tematy przeciągnęły się aż do jedenastej w nocy.
25.05 - Itarangu /3 godz./. Parę lat nie było tu księdza. Do tej stacji należą 4 wioski. Kapliczka jest zawalona, katecheta nie ma wpływu na ochrzczonych, a tym mniej na pogan. Większość ludzi bierze udział w "kargokulcie", (kulcie towarów). W tej okolicy polegało to na tym, że przynoszono pewnemu przywódcy skrzynie, które on swą siłą miał napełnić pieniędzmi. Rzeczywiście skrzynie były coraz cięższe, ale nikt nie mógł ich otworzyć przed określona datą. Przywódca żył jak pączek w maśle, aż rząd się dowiedział. Przywódca uciekł, a jego zwolennicy znaleźli w skrzyniach kamienie i piasek.
Idąc codziennie parę godzin i śpiąc w innej wiosce dotarłem wreszcie do ostatniej - Mange /stąd do głównej stacji Kwanga trzeba iść 4 dni/. Przez parę lat nie było tu nawet katechety. W przeciwieństwie do Itarangu przyjęto mnie tu dobrze i większość z obu wiosek przybyła do sakramentów i na mszę św..
30.05 - musieliśmy się przedostać przez szeroką rzekę. Podziwiałem tubylców. Prędko zbudowali tratwę, na którą mogliśmy położyć plecaki.
01.06 - Iwarai. Niedaleko wioski jest okropne bagnisko. Wołaliśmy przeszło godzinę, by ktoś przybył po nas kajakiem. Już się ściemniło, a nikt się nie zjawił. Rozebrałem się więc do kąpielówek, przedostałem się na drugą stronę, a potem do wioski. Gdy mnie zauważono wszystkie dzieci i kobiety uciekły do lasu sądząc, że to zły duch.
17.06 - Wengebu. Przybyłem tu by wyczuć sytuację. Dochodzę do przekonania, że potrzeba by ogromnej łaski, żeby ci ludzie stali się i pozostali katolikami. Zysk materialny i szkoła angielska to wszystko czego oczekują, a my im dać tego nie możemy. A może dzięki naszej wspólnej modlitwie i ofierze Bóg da im łaskę prawdziwej wiary ?
06.07 - Romaken. Potrzebowaliśmy pięciu godzin by się tu dostać. Nie radzę nikomu iść pięć godz. w nowych butach, bo po takim marszu trudno potem nawet boso chodzić.
13.07 - Atemble /8 godzin łodzią od Kwanga/. Jest tu jedna z pierwszych stacji nad rzeka Ramu. Zaczęto tu prace zdaje się w 1930 roku, gdy jeszcze szczepy walczyły między sobą. Obecnie nie ma tu kapłana.
16.07 - Itarangu. Co za wspaniała okazja by prawie wszystkich ludzi należących do tej stacji spotkać. A to z powodu wielkiej uczty na cześć pewnego mężczyzny, który przed kilku laty pogrzebał jednego młodzieńca należącego do tutejszego szczepu. Dwa miesiące polowano, łowiono ryby, gromadzono jedzenie. Biorę udział w tej uczcie i chociaż nie rozumiem ich języka jestem świadkiem jak dwaj katolicy składają ofiarę zmarłemu młodzieńcowi, żeby odtąd jego duch im nie szkodził. Wykorzystuję okazję i zachęcam jak tylko mogę , by powrócono do wiary katolickiej. Łaska nawrócenia musi jednak przyjść od Boga.
21.07 - Karvu. Pod wieczór przybywa tu sześć długich kajaków z mnóstwem mężczyzn, kobiet, dzieci. Wiosłowali trzy dni. Celem ich to polowanie na krokodyle. Wieczorem słucham opowiadania o jednym dużym krokodylu, który przed kilku laty porwał mężczyznę, gdy ten chciał przedostać się na druga stronę rzeki. O mało co doszło wtedy do walki pomiędzy wioskami. Posądzono bowiem mieszkańców jednej z nich, że namówili tego krokodyla do tego czynu.
Jak widzicie ludyie są jeszcze prymitywni. Ale i ich Bóg chce mieć w niebie. Starajmy się im pomóc modlitwa i ofiarą.
Wararuk,05.11.1967r. (List 25)
W liście z 25. 08 opisałem Wam obchód moich stacji leśnych, gdy jeszcze byłem w Kwanta. W międzyczasie........
26. 07 - otrzymałem list od naszego arcybiskupa, w którym mi oznajmił, że mam udać się do wszystkich stacji głównych naszej diecezji i udzielić rekolekcji dla nauczycieli i katechetów.
14.08 - Bundi. Tu kiedyś byłem wikarym i administratorem przez półtora roku. W międzyczasie pomocnik misyjny ze Szwajcarii zrobił łóżka dla 400 dzieci, dotąd spały na podłodze.
16.08 - wieczorem zacząłem moje własne rekolekcje. Był to drugi kurs rekolekcji dla księży z trzech diecezji. W mojej grupie było nas 10 z polskiej prowincji Werbistów, tzn. nas trzech "starych " przybyłych w 1960 i 1961 oraz 7 przybyłych w tym roku. Było dużo do opowiadania, zwłaszcza ci młodzi mówili z zapałem o tym co przeżyli. Byli bardzo szczęśliwi.
24.08 - wyspa Karkar. Żyje tu około 15000 ludzi. Mieszkańcy uważają się za lepszych. Rzeczywiście są bogatsi, bardziej wykształceni.
29.08 - Wararuk. Przywódca "cargo cultu" straszy tu wszystkich zastrzeleniem gdy nie da mu ktoś podatku. Twierdzi, że gdy tubylcy pozbędą się wszystkiego co otrzymali albo kupili od Europejczyków, wtedy ich przodkowie się zlitują i dadzą towary za darmo.
03.09 Alexishafen. Starałem się jak tylko mogłem :krzyczałem , skakałem, śpiewałem , rysowałem, tańczyłem, a mimo to nie zdołałem obudzić śpiącej podczas nauk rekolekcyjnych pewnej nauczycielki. Po paru dniach jednak się z tego cieszyłem. Dowiedziałem się bowiem, że urodziła swoje pierwsze dziecko.
06.09 - Megiar. Na koniec rekolekcji zabito dla mnie i rekolektantów młodego konia. Wszyscy oblizywali palce. Ja też, bo wątroba smakowała wyśmienicie. Jest tu wikarym ojciec z polskiej prowincji. Był rozczarowany, bo kupił za własne pieniądze papierosy by sprawić radość nauczycielom i katechetom na zakończenie rekolekcji, ale ci pierwsi zamiast po jednej paczce wzięli od razu po dwie albo trzy.
10.09 - koncelebrowałem z pięcioma biskupami i siedmioma kapłanami różnych narodowości podczas konsekracji katedry naszego arcybiskupa w Madang.
11.09 - Bogia.
15.09 - Mikarew. Pieszo idzie się z Bogia do Mikarew 8 godz., ale miałem szczęście bo nie padał deszcz, więc zawieziono mnie samochodem. Gorzej gdy jest się w drodze i zacznie padać, wtedy najlepiej zostawić samochód i iść dalej pieszo.
20-21.09 byłem w Bogia świadkiem dnia sportu i dnia śpiewu różnych chórów ze wszystkich szkół z całego okręgu. Urządzono to po raz pierwszy. Ośmioletni chłopcy brali udział w zawodach razem z 22-latkami, starając się zdobyć tę sama nagrodę. Do szkół podstawowych chodzą "dzieci" od 6 do 25 lat, zależnie od tego kiedy ktoś rozpocznie naukę.
28.09 - Ariangon. Ojciec misjonarz chciał sprawić radość nauczycielom i zabić tłustą świnię. Ale prawdopodobnie jego parafianie nie chcieli, żeby tylko nauczyciele mieli tę wielka radość, więc zwabili świnię do puszczy i karmili aż rekolekcje się skończyły. W Nowej Gwinei zazwyczaj świnie są na wolności i mogą iść gdzie tylko chcą.. Świnie tego misjonarza wracały co wieczór na stację, za wyjątkiem dni rekolekcji.
26.09 - Tanggu. Podczas dyskusji z katechetami pytano mnie dlaczego wierni nie mają prawa wybrać sobie z pośród kapłanów tego, którego oni chcą.
30.09 - Ulingan. Po zakończeniu rekolekcji obchodzimy jubileusz 25-lecia kapłaństwa. Wieczorem biorę udział w tańcach - nawet sam próbuję.
04.10 - Banara. Odwiedził mnie tu proboszcz z Kwanga, gdzie dotychczas byłem administratorem podczas jego urlopu w Europie.
Nie ma miejsca by opisać wrażenia z pozostałych stacji: Malala, Bieng , na wyspie Manam , Bosmun, Kwanga, Annaberg , Josephstaal.
Z Bogiem. Serdecznie pozdrawiam i proszę o modlitwę.
Wararuk,Utu,24.03.1968r. (List 26)
Ostatnio /blisko 5 miesięcy temu/ wspominałem, że Wam napiszę o mojej nowej stacji. A więc po zakończeniu rekolekcji otrzymałem przeznaczenie do Utu. Następnego dnia 31.10 przywiózł mnie tu mój poprzednik starym jeepem. Nikt nie wiedział, że przybył nowy ksiądz. Następnego dnia /Wszystkich Świętych/ pojechaliśmy na lotnisko z poprzednikiem. Serce mu się krajało, bo opuszczał pracę misyjną na zawsze. Powróciłem i miałem wieczorną mszę św. tylko dla gromadki ludzi. Myślałem znów o poprzedniku, ciężko to musiało być dla niego pracować przez 10 lat wśród oziębłych, przywiązanych do kultu towarów ludzi.
W pierwszych dniach wieść się rozniosła , że "ich ojciec" ich opuścił. Zaczęto brać rzeczy. Ludzie przychodzili domagając się powrotu "ich ojca". Z jednej strony było to piękne, że chcieli mieć z powrotem swojego kapłana, dla mnie znaczyło to jednak: ty sobie idź, ty nie jesteś naszym ojcem. Do dziś dają mi to czasem odczuć.
Pierwsze tygodnie spędziłem na zapoznaniu się ze stacją, we wszystkich księgach parafialnych, urzędowych, w sprawach związanych ze szkołą, tartakiem, magazynem, sklepem, warsztatami, samochodem..... Tak! Po raz pierwszy w życiu musiałem usiąść za kierownicą samochodu, uczyć się jeździć i pilnować, żeby jeździł. Jest to stary, rozklekotany jeep. Żeby się dostać na dobrą drogę muszę jechać 8 km przez puszczę, rzeki, które kiedy są wezbrane nie pozwalają mi jechać, wspinać się na wzgórza, pokonywać bagniste miejsca, omijać o ile to możliwe ogromne dziury.
22.11.1967 - pojechałem na milicję, by zrobić prawo jazdy- przepadłem z powodu braku hamulca w moim samochodzie. W dodatku jadąc z powrotem do Alexishafen /siedziby biskupa/ w miejscu gdzie wysypano świeży piasek, ziemia się obsunęła i mój jeep "położył" się na bok. Było nas trzech w samochodzie, ale nic nam się nie stało.
27.11 - wybrałem się na północ mojej parafii, do stacji leśnych. Do pierwszej przybyliśmy po 8 godzinach. Jest tu piękny kościół i dom dla księdza. Bo tu w roku 1917 O.Nowak /też ze Śląska/ jako pionier otworzył swoją stację misyjną wśród dzikich wtedy plemion. Żył tam aż do roku 1956, wtedy zmarł. Od tego czasu jego parafia została dołączona do Utu. Mam więc dwie parafie do obsługiwania.
28.11 - przybyłem do Nake. Jest tu też piękny kościół i dom, bo przed wojną mieszkał tu brat Pamfilius. Była to stacja przejściowa z Alexishafen do wszystkich stacji na zachód, bo dawniej samochodów ani samolotów nie było. Ludzie prosili o kapłana, a przynajmniej brata albo pomocnika, ale ich nie ma.
30.11 - 8 godzin z Nake do Souli. Jest to teren ogromnie górzysty. Cztery piąte drogi musieliśmy ciągnąć konie i pomagać w miejscach niebezpiecznych. Następnego dnia odesłałem konie z powrotem i szedłem pieszo. To nie strome góry i głębokie, wezbrane rzeki okazały się najgorsze, ale specyficzne dla tego regionu pijawki, które czekają na drogach. Po przybyciu do wioski i zdjęciu butów pierwszą rzeczą było pozbycie się ich. Po takiej "operacji " krew cieknie z wielu ran, a te swędzą przez wiele dni.
05.12. - wróciłem do Utu z myślą co tu zrobić. Moja parafia ciągnie się na północ 3 dni pieszo - w ogromnych górach. Jest tam 17 wiosek, a tylko dwóch starych katechetów niezdolnych do pracy. Na zachód ciągnie się 6 dni pieszo, ale o tym w następnym liście.
Wróciwszy na stację dowiedziałem się, że trzech nauczycieli z naszej szkoły stacyjnej chce zmienić pracę dla lepszego zarobku. Chociaż byłem ogromnie zmęczony i niewyspany pojechałem zaraz do Madang na milicję spróbować szczęścia z prawem jazdy. I dzięki Bogu je otrzymałem.
Na Gwiazdkę i Nowy Rok mieliśmy niektórych współbraci i pomocników w gościnie. Było więc pięknie. Na Nowy Rok pojechałem do Madang, by po wielu miesiącach zobaczyć film - o życiu Jezusa. W drodze powrotnej ugrzęzłem i dopiero o 3 rano wróciłem na stację. Reszta później.
Z prośbą o modlitwę serdecznie pozdrawiam.
Alexishafen,28.06.1968r. (List 27)
Po raz pierwszy bardzo mało pisałem w ostatnich miesiącach, nawał pracy w czasie dnia i zmęczenie oraz lenistwo do pisania wieczorami spowodowały, że nie pisałem tak długo. Przez 4 miesiące byłem całe do południa zajęty kształceniem katechetów, a po obiedzie dopilnowaniem by najważniejsze prace na stacji były wykonane. Przed trzema tygodniami wysłałem katechetów do domu na parę miesięcy, poszedłem do niektórych stacji leśnych. W zeszłym tygodniu wziąłem udział w skupieniu, które mamy co trzy miesiące i konferencji. Od poniedziałku jestem na wakacjach u o. Huberta Fautscha .Odpisuję więc na listy, które leżą już od Gwiazdki.
W zeszłym tygodniu dostałem taśmę, którą nagrał o. Bajer w rodzinnych miejscowościach misjonarzy nowo gwinejskich. Szła długo, bo pocztą zwykłą, ale w końcu doszła.. Pięknie to zrobione, wspaniałe. Przysłuchując się głosom, czułem się znowu jak w domu.To czego nam najbardziej potrzeba w naszej archidiecezji Madang, oprócz wielu rąk do pracy, to pomocy bożej i łaski wiary dla nas samych i dla naszych ludzi. Na mojej stacji w Utu jest tylu katolików, ale ilu z nich praktykujących? Powiadają: o ile będziesz nam płacił za uczęszczanie do kościoła i sakramentów, to przyjdziemy." Ostatnio byłem w jednej stacji leśnej, odprawiłem mszę w domu dla urzędnika państwowego, bo brak kościoła, a wiele osób zamiast na mszy siedziało w domach. Moja parafia jest oddana kultowi towarów. W ostatnich miesiącach zacząłem głosić kazania przeciwko temu kultowi towarów, ale zamiast skruchy i poprawy kościół zaczął się jeszcze bardziej wyludniać. Byłem tak zniechęcony, zacząłem siebie samego oskarżać. Ponad to świadomość, że nie jestem w stanie zająć się wszystkimi wioskami i całą pracą spowodowały, że byłem rzeczywiście w rozterce duchowej. Nie możecie sobie wyobrazić co przeżywa serce kapłana, gdy bierze udział w walce dobra ze złem, a widzi, że zło zwycięża. Przychodzi mu do głowy myśl: "może nie jestem dobrym generałem, może to z powodu mnie zło zwycięża." Jest w tym dużo pychy, bo człowiek na wskroś oddany Bogu, wie, że wszystko jest w Bożych rękach i że Bóg wszystkim kieruje, i zło na dobre obraca. Każdy człowiek, nie wyłączając kapłana chce jednak widzieć owoce swojej pracy. Podczas skupienia i konferencji w Alexishafen rozmawiałem z moimi współbraćmi i przełożonymi, którzy dodali mi otuchy. W tym dniu odpoczywam u O.Huberta i czytam piękną książkę o kapłanie. Może mi to pomoże w dalszej pracy. Nic jednak więcej nie pomoże jak łaska boża. Gdyby nie Wasze modlitwy na pewno bym się już dawno temu załamał. O ile Wasze modlitwy, cierpienia i ofiary dalej mnie będą wspomagać , to chyba Bóg nie poskąpi mi swej łaski.
Utu,01.12.1969r. (List 28)
Z okazji Gwiazdki chciałbym Wam parę słów napisać. Oby Słowo Boże Wcielone dało Wam łaskę ścisłego złączenia się z Bogiem.
A oto parę danych z kroniki Utu :
2 sierpnia skorzystawszy z "okresu słońca" wyruszyłem w stronę zachodnią mojej parafii. Obrałem inną drogę niż poprzednio, by móc zobaczyć trasę, którą nasza pielęgniarka musiała przejść by odwiedzić chorych, zwłaszcza dzieci. Dobrze, że wziąłem ze sobą wielki nóż. Trasa była zawalona dużymi drzewami. W jednym miejscu ziemia się obsunęła. Koń spadł trzy metry do rzeki, a ja zatrzymałem się na szczęście na skrawku ziemi. Raz nocowałem w wiosce protestanckiej. Ludzie byli bardzo dobrzy. Dali mi co mieli do jedzenia. Następnego dnia wyruszyłem wcześnie rano. W paru miejscach musiałem "ciąć" drogę dla konia, bo woda zostawiła stromy brzeg. Po drodze dowiedziałem się, że katecheta w najdalej położonej stacji leśnej ciężko choruje, więc pędziłem jak mogłem i po12 godzinach na grzbiecie końskim dotarłem do wioski. Katecheta wychudzony ledwie mówił. W wiosce tej panowała epidemia grypy. Drogę powrotną na stację główną zrobiłem w rekordowym czasie - dwa dni. Naturalnie kości się dobrze wytrzęsły.
W lipcu mieliśmy nasze roczne rekolekcje. Zebrali się Ojcowie z trzech diecezji. Nasza grupa seminaryjna /starzy znajomi/ miała znów okazję pogadać, pośmiać się i wspominać dawne czasy.
W połowie sierpnia dzieci naszej szkoły stacyjnej urządziły piękny koncert pożegnalny na cześć pomocnika z Anglii. Inny pomocnik, też z Anglii przybył na jego miejsce z końcem sierpnia.
W drugiej połowie sierpnia zrobiłem sobie wakacje. Spędziłem je ze Współbraćmi w górach Nowej Gwinei. Zwiedziłem Goroka - miasto wojewódzkie, wiele stacji misyjnych, a 31. 08. oglądałem targi w Hagen. Tysiące tubylców w pięknych strojach prezentowali tańce i swoje produkty. Na targi przybyli także goście zagraniczni, zwłaszcza z Australii. Trudno było nawet złapać samolot po tych targach, bo wszystkie miejsca były wykupione.
13. 09. przybył do Utu arcybiskup Noser na bierzmowanie. Dzieci upiększyły uroczystość koncertem. Mieliśmy też przy tej okazji procesję Bożego Ciała. Był tylko jeden ołtarz: w środku różnych pokarmów nowogwinejskich, postawił biskup pokarm niebieski.
Po odjeździe biskupa zacząłem znowu kurs dla katechetów . Nie raz trzeba było przerwać naukę i jechać z ciężko chorymi do szpitala /45 km/ . Szkoda, że przynoszą do nas chorych, którzy są właściwie umierający i niestety wielu z nich umiera.
W połowie listopada posłałem katechetów do domu i zacząłem obchód stacji leśnych na północy parafii. W chwilach odpoczynku przy rzece lub starym domu napisałem ten list na brudno, tak że teraz łatwiej z przepisywaniem i rozesłaniem. Pracy zawsze dużo. Oby też łaski nie było zamalo.
O jej wybłaganie proszę Was gorąco i pozdrawiam serdecznie.
—————