Z listow O. Ernesta Gollego svd - Kwanga
Kwanga,28.03.1967r. (List 22)
Zamiast przed świętami zabieram się do pisania dopiero teraz. Minął miesiąc od mojego powrotu, ale powoli....
Po pożegnaniu się z rodziną zatrzymałem się przez tydzień w Wiedniu, zwiedzając miasto i opery. Dzień spędziłem w Wenecji, dzień w Padwie. Po powrocie do Rzymu nie spotkałem współbraci, z którymi byłem przez pół roku w Nemi. Byli tam już inni. Niektórych znałem, ale wiele lat nie widziałem. Było dużo do opowiadania.
12.02.1967 - opuściłem Rzym. Dwa dni spędziłem w Honkongu. Jest to miejsce gdzie najtaniej na świecie można zrobić zakupy. W drodze z Rzymu do Honkongu nasz samolot trochę strajkował, za to z Honkongu do Sydney było pięknie, dobra obsługa, tylko nie można było się wygodnie rozłożyć bo wszystkie miejsca do ostatniego były zajęte. Trzeba było 10 godzin siedzieć. Zatrzymałem się w Sydney tydzień. Spotkałem się z współbraćmi z Polski, którzy uczą się tam języka angielskiego.Za parę tygodni przybędą do Nowej Gwinei, aby nam pomóc. Na małym statku objeżdżaliśmy port w Sydney, jest to jeden z najpiękniejszych portów świata. W Sydney obejrzałem też piękne 4 filmy.
Do Nowej Gwinei wróciłem 22.02.1967.Następnego dnia brałem udział w " instalacji" naszego biskupa. W grudniu zeszłego roku zaprowadzono hierarchię w Nowej Gwinei, nasz biskup został arcybiskupem.24 lutego arcybiskup skierował mnie do pracy w Kwanga, gdyż od listopada nie ma tam kapłana. Jest tam szkoła, ale brak nauczycieli, jest dużo stacji leśnych, a brak katechetów. Cztery dni jeździłem szukając nauczycieli. W ciągu roku szkolnego trudno ich znaleźć. Zdobyłem trzech, którzy ukończyli 4 i 6 klas, ale z wynikiem niezadowalającym. Zamówiłem więc samolot, żeby zabrał nas do Kwanga. Mamy dwóch pilotów, ale ten który ma prawo lądownia w Kwanga był chory. Drugi pilot zabrał nas do Annaberg, które leży bardziej w górze rzeki Ramu. Następnego dnia mój współbrat z Annaberg zawiózł mnie łódką do Kwanga /przeszło dwie godziny/ .Przy wjeździe na miejsce zaczęła się straszna ulewa /okres deszczów/. Rzeka była wezbrana , zalewając część mojej stacji. Dwaj moi pomocnicy: Fritc i Frants z Austrii cieszyli się, że po tylu miesiącach mają znów kapłana.
Jeżeli macie mapę Nowej Gwinei to na pewno znajdziecie wielka rzekę Ramu. Otóż Kwanga leży mniej więcej w środku, a raczej w tej połowie ujścia rzeki. W zasięgu 40 minut pieszo, mieszka 500 ludzi. Oprócz tej stacji głównej mam coś około 20 stacji leśnych. Ile dokładnie jeszcze nie wiem, bo dopiero 5 z nich widziałem. Ponad 7 stacji jest bez katechetów. Z tych 15 tylko paru potrafi czytać i pisać. Ludność jest głęboko w zwyczaju nie przemęczania się i w pogaństwie. Żyją z dnia na dzień. Do stacji leśnych mogę dotrzeć łódką albo pieszo, idąc przez bagniska. Rzeka niesie ze sobą gałęzie i drzewa, trzeba więc uważać płynąc łodzią motorową. Gdy łódź się wywróci ginie cały dobytek w wodzie. W rzece jest dużo krokodyli. Są one źródłem dochodu wielu ludzi, gdyż ich skóry są bardzo drogie. Najgorsze są komary. Jest ich miliony, są bezlitosne, a ukąszenia bolą.
Na pewno zdziwicie się jak Wam powiem, że cieszę się z tego, że jestem w Kwanga. Gdy otrzymałem to przeznaczenie byłem rozczarowany, ale teraz się cieszę, że mając takie niewygody życia mogę odpokutować coś z mego życia. Nasz biskup jest wielkim czcicielem Maryi i jej orędzia w Fatimie, orędzia o pokucie i modlitwie różańca. Wydał teraz list pasterski na ten temat. Matka Boska prosi o pokuty..... Te można łatwo w Kwanga czynić.... Mimo to jest się tylko człowiekiem dlatego proszę gorąco o modlitwę za mnie i moją parafię.
Kwanga,10.06.1967r. (List 23)
Chociaż dzisiaj sobota i jest 10 wieczorem muszę wreszcie zabrać się do napisania paru słów.
02.031967 - przybyłem tu do Kwanga. Trzeciego dnia po przybyciu usiłując uruchomić łódź motorową /tutejszy środek transportu / nadwyrężyłem ścięgno albo nawet zerwałem. Myślałem, że ból przejdzie więc nie poszedłem do lekarza.
Na mszę niedzielną przyszły dzieci szkolne. Aż do dziś nadaremno czekam na dorosłych. Zachowują się jakby zły duch w nich siedział. Nie mają jeszcze łaski nawrócenia, a ci dorośli którzy ją może mieli i byli ochrzczeni znów ją utracili. W najbliższym sąsiedztwie są dwaj mężczyźni, którzy "potrafią" wypędzać choroby, nieszczęścia, sprowadzać deszcz lub słońce..., a więc ludzie nie czują potrzeby współpracy z księdzem. W pierwszym tygodniu mojego pobytu utonął 4 - letni chłopiec. Rodzice pocięli kajak, podcięli słupy domu, połamali łuki, porąbali drewniane talerze.... na znak żałoby. Ojciec bębnił przez parę tygodni co chwilę, nawet w nocy wzywając chłopaka by wrócił.
13.03 - wybrałem się do wiosek, które leżą po obu brzegach rzeki Ramu.
W trzech wioskach Adwentyści robią co tylko mogą by odciągnąć katolików /prawdziwy duch Soboru Watykańskiego, prawda ????/
Wielkanoc była okropna . Miałem katechetów, którym dawałem wykłady, udzielałem spowiedzi, wszystkie ceremonie , wypłata katechetów, wypytywanie każdego katechety osobno o jego pracę, o zainteresowanie jego ludzi....
A gdy się Wielkanoc skończyła zdecydowałem się jednak na pójście do lekarza z moją ręką. Był to wtorek po Wielkanocy. Rzeka wzbierała się z każdą minutą, prąd wody silny, drzewa płynęły w dół rzeki, nad to nasz motor strajkował. Po 7 godzinach zamiast trzech dotarliśmy do Annaberg. Samolot w międzyczasie odleciał. Na szczęście po trzech dniach przybył okazyjnie samolot rządowy, którym poleciałem do lekarza. Lekarz dał mi parę zastrzyków, wpakował rękę do gipsu. Gdy wróciłem do Kwanga wybrałem się łodzią motorową do jednej wioski. W drodze zastał nas okropny deszcz. Po przybyciu na miejsce nie było tam nikogo, kto by nam pomógł wypakować rzeczy i wyciągnąć łódkę. Nie zważając na gips i ścięgno pomogłem mojemu "kucharzowi " .... Radzę Wam jednak nie wybierać się z ręką w gipsie w taką podróż.
20.04 – zdjęto mi gips. Dzięki Bogu jest lepiej. Zacząłem udzielać lekcji religii naszym dzieciom, tu w naszej szkole. Mamy tu 120 dzieci w trzech klasach. Trzeba zacząć od nauczania : Ojcze nasz, i Zdrowaś...., bo nawet te 16-letnie dzieci nie potrafią się porządnie modlić.
05.06 – przybył do nas biskup. Jest on wielkim czcicielem Matki Bożej. W tym roku obchodzi wszystkie parafie z figurą Matki Boskiej Fatimskiej. Wyszliśmy mu naprzeciw /tzn. dzieci szkolne, bo dorośli nie współpracują w sprawach religijnych/. Szliśmy powoli niosąc figurę, odmawiając różaniec i śpiewając. Gdy byliśmy 200 metrów od stacji /po trzech godzinach/ spadła figura. Odpadła głowa i ręce. Podziwiałem biskupa, zachował zupełny spokój. Pomimo tego, że w naszej wiosce gościł biskup to nasi mężczyźni poszli do sąsiedniej wioski na tańce pogańskie.
W poniedziałek 07.06 wyruszyłem z biskupem i figurą M. B. Fatimskiej w dół rzeki. Zawitaliśmy do każdej wioski, czasem tylko na parę minut. Nocowaliśmy w jednej wiosce, i znów podziwiałem naszego arcybiskupa, który siedział na podłodze jak nasi ludzie, bo nie było krzesła.We wtorek dotarliśmy do sąsiada w Bosmun /dwa dni łodzią motorową/.
Przerwę bo już noc . Wszystko śpi, zdaje się nawet moi parafianie w sąsiedztwie /ostatnio z soboty na niedzielę mieli tańce na uproszenie pogody/. Zostańcie z Bogiem, ale nie zapominajcie o mnie i o moich ludziach w modlitwie. Bez pomocy bożej nie dam rady.
P.S. Właśnie kładłem się spać gdy przyszło sześciu chłopaków wzywając mnie do chorej Berty – pół godziny drogi stąd. Wróciłem po pierwszej. Berta jest znów zdrowa.
—————