Z listow O. Ernesta Gollego svd - Utu
Utu,07.06.1970r. (List 29)
Ostatni list pisałem w Wielkim Poście. Wielki Post to okres pokuty. W naszej parafii niestety jeszcze nie całkiem wprowadzono w zwyczaj okres pokuty. Mimo próśb, błagań urządzono tańce i zabawy. Wielkanoc była jednak piękna. Przyszło dużo ludzi ze stacji leśnych. Dużo ludzi przystąpiło do sakramentów. Po mszy wielkanocnej urządziliśmy różnego rodzaju gry i zabawy. Uciechy było co niemiara, gdy niektórzy z zawiązanymi oczami pędzili w przeciwnym kierunku. Największą sensacją było wspinanie się na maszt. Dwie godziny trwało ścieranie oleju z masztu, wspinanie się z ześlizgiwaniem w dół.
Już przed Gwiazdką zepsuł nam się generator. A więc nie mieliśmy światła w domach nauczycieli i w szkole. Poprosiliśmy każdą rodzinę o jednego dolara na światło, albo o pracę od tych którzy nie mieli pieniędzy. Większość rodzin współdziałała. Znajdą się jednak zawsze tacy, którzy się nie śpieszą. By nauczyć rodziców zwolniliśmy ich dzieci ze szkoły. Coś okropnego, prawda? Jednak nie. Wiemy bowiem, że prawie wszyscy rodzice chcą mieć na gwałt dzieci w szkole. I tak się stało. W ciągu paru tygodni dzieci były z powrotem w szkole, a pieniądze w banku. Mamy już znowu światło na stacji.
Krótko przed Wielkanocą przybyli "misjonarze towarów" do naszej parafii. Ci misjonarze głoszą wszystkim, że przodkowie ześlą wnet wszelkiego rodzaju towary za darmo. Trzeba tylko zawsze przy tej okazji wpłacić ogromną sumę pieniędzy tym "misjonarzom". Przez wiele lat nasi parafianie praktykowali tę "religię" kultu towarów razem z chrześcijaństwem i pogaństwem. W tym roku coś się jednak zmieniło. Były wioski, które płaciły "podatek" w celu uzyskania towarów w razie ich dostawy "za darmo", ale znalazły się także wioski, które przestały się bać gróźb i nie płaciły. Proszę nie widzieć w tym cudu. Po prostu wiele ludzi sądzi, że nie warto czekać wiele lat, lepiej od razu kupić sobie potrzebny do życia towar. Muszę jednak powiedzieć, że był także jeden naczelnik wioski, który odmowę zapłaty uzasadnił przynależnością do wiary chrześcijańskiej. Otrzymał on swoją zapłatę od Tego, którego wyznał przed innymi. Parę tygodni temu zmarł na skutek zapalenia płuc i w skutek braku ochotników, którzy zanieśliby go do szpitala.
Obecnie w Nowej Gwinei mówi się wiele o samorządzie to znaczy o rządzeniu krajem przez tubylców. Jeden z największych przywódców kultu towarów ogłosił już samorząd. Oczekuje on od wszystkich uznania go za nowy rząd. I są tacy, którzy starają się innych przekonać o jego słuszności. Kilkanaście tysięcy nie jest jednak wielką liczbą, gdy się weźmie pod uwagę dwa miliony. Większość bowiem ludzi nie czuję się jeszcze zdolna do samorządu. Pragną oni by Australia nadal pełniła rządy i nadal kształciła i przygotowywała tubylców do samodzielnego rządzenia i niepodległości.
Oby Bóg opiekował się Nową Gwineą i oby zrobił z niej swoje Królestwo.
Utu,29.08.1970r. (List 30)
W ostatnim liście pisałem o wzmożonej aktywności "kultu towarów". Prorocy tego kultu byli bardzo czynni na zachodzie naszej parafii. Z końcem czerwca poszedłem do najdalej oddalonych wiosek w tym kierunku /3 dni/. Całe wioski zostały ponownie "ochrzczone" i przeszły do nowego kultu. Żal mi tego ludu, bo większość z nich musi współdziałać z powodu gróźb i kłamstw przywódców. Siedząc godzinami na koniu lub idąc od wioski do wioski i spotykając wszędzie to samo, myślałem o braku katechetów z powołania, o braku robotników w winnicy pańskiej. Mszę odprawiłem sobie sam na pniu drzewa przy tej lub owej rzece, prosząc Pana o zesłanie robotników na żniwo. Jeżeli mam jakąś prośbę to właśnie o to byście wymodlili dobrych katechetów dla naszej parafii.
W wiosce Utu /która graniczy ze stacją/ mieliśmy inną historię.13. 07 .1970 zmarł młody mężczyzna po operacji z powodu starej, zaniedbanej przepukliny. Przywódcy wioski zdecydowali jednak, że przyczyną śmierci byli czarownicy przekupieni przez jakiegoś nieprzyjaciela tego mężczyzny. Wezwano "znawcę", który włożył włos zmarłego do bambusa. "Znawca" trzymał bambus, a przywódcy zaczęli wymieniać nazwiska mieszkańców wioski. Wreszcie padło nazwisko mężczyzny, z którym kiedyś zmarły się pokłócił. Ręka z bambusem zaczęła się ruszać. "Zmarły dał znak kto go zamordował" -my to nazywamy autosugestią, tutejsi ludzie widzą w tym świętą prawdę. Zaczęto unikać rzekomego mordercę. Krótko potem zachorował i zmarł. 27 lipca, krótko po jego śmierci przybyło tu 20 tubylczych sanitariuszy i lekarzy pracując i ucząc się zarazem zakładać wodociągi. Podczas walnego zebrania niektórzy lekarze wytłumaczyli przyczynę śmierci młodego człowieka z przepukliną. Tłumaczyliśmy niechrześcijańskie i nieludzkie posądzenie innego człowieka o czary. Prosiliśmy o pojednanie się. Przyrzeczono. Oby tylko Bóg dał łaskę do skruchy i poprawy. Jedynie chrzest nie wystarczy by być chrześcijaninem, wiara i sposób postępowania jest także ważna.
Pisałem kiedyś, że często musimy zawozić chorych do szpitala miejskiego- 45 km stąd. Droga jednak była z dnia na dzień gorsza, dziury coraz większe. Misjonarz stał się inżynierem drogowym. Zawieźliśmy tysiące kamieni w najgorsze miejsca. Wiele listów poszło już do różnych, odpowiedzialnych urzędów z powodu tej drogi. Ufamy, że kiedyś chorzy nie będą odczuwali każdego kamienia na tej drodze.
07. 08 .1970 - zjechało się ponad 20 szkół podstawowych do Madang - miasta wojewódzkiego na dzień sportowy. Nauczyciele naszej szkoły zdecydowali się wziąść także udział. Wynajęliśmy dwa ciężarowe samochody, które czekały 8km stąd na dobrej drodze. Potrzebowaliśmy blisko 100 dolarów na zapłatę przejazdu. Przeszło 300 osób zaczęło składać pieniądze, aż osiągnięto potrzebną sumę. Dzieci wróciły wycieńczone, ale radosne bo zdobyły szóste miejsce.
Od pierwszego lipca spadł nam - misjonarzom - z głowy wielki ciężar. Wszyscy kwalifikowani nauczyciele są opłacani przez rząd. W zamian za to rząd ma teraz prawo do dokładnego kontrolowania naszych szkół. Są one na wysokim poziomie dlatego władze są bardzo pozytywnie nastawione i wiele pomagają. Oby tylko razem z przyjęciem nauki pisania, czytania, liczenia przyjęła się także prawdziwa wiara dzieci bożych i postępowanie zgodnie z wiarą.
Proszę o modlitwę bym głosząc prawdziwą wiarę sam się nie potępił.
Utu/Alexishafen/17.11.1970r. (List 31)
Przybyłem do Alexishafen, siedziby biskupa na dzień skupienia. Mam więc trochę czasu, by Wam życzyć Wesołych Świąt. Niech nadchodząca Gwiazdka będzie dla nas świętem przyjęcia i złączenia się z Bożym Dzieciątkiem.
29 września parafia miała niecodzienne święto. Ksiądz arcybiskup poświęcił kaplicę leśną, oddaloną od stacji głównej o 3 godziny drogi. Było wiele radości. Mieszkańcy pięciu wiosek składali pieniądze prawie przez 10 lat. Znosili budulec przez 2 lata, budowali kaplicę przez parę tygodni, potem przez wiele tygodni budowali domy dla biskupa i gości, gromadzili potrzebną żywność i polowali na dzikie świnie. Parę miesięcy przed poświęceniem przyszli do nich "misjonarze towarów", ale jeden z przywódców tych wiosek odesłał ich słowami: "my należymy teraz do kościoła bożego".
Wspomniałem o "kulcie towarów" w poprzednim liście. Otóż we wrześniu i październiku był w naszej okolicy urzędnik państwowy szukając świadków w celu ukarania przywódców tego kultu. Niestety nie znalazł się żaden, który by nie bał się stanąć w sądzie.
26. 10 obchodząc stacje leśne przyszedłem do starej wioski. Oczom nie wierzyłem. Na skraju wioski stał zawalający się dom " kultu towarów". Było w nim 60 skrzyń różnej wielkości. Jeden z przywódców tego kultu kazał zbudować ten dom chyba w 1964 roku obiecując napełnienie każdej skrzyni pieniędzmi. Każdy, który przyniósł skrzynię musiał oczywiście słono zapłacić - zależnie od wielkości skrzyni. Gdy przywódca opuścił wioskę skrzynie były pełne, były ciężkie, bo zapełnione kamieniami. Już chyba słyszeliście przez radio, że 1 listopada w naszej części Nowej Gwinei było wielkie trzęsienie ziemi. Szkody są bardzo wielkie. Setki chat zostało zwalonych. Nasze stacje misyjne też bardzo ucierpiały. W Utu dwa zbiorniki wodne zostały zniszczone, inne można jeszcze naprawić, dwa domy grożą zawaleniem, inne też nie są zupełnie bezpieczne. Rano po trzęsieniu kościół był pełny, jak chyba nigdy przedtem - podziękowaliśmy Bogu za ocalenie. Na całym terenie trzęsienia zginęło 8 osób. Do dzisiaj tj. 17. 11 jeszcze są mniejsze lub większe wstrząsy. Ludzie żyją w strachu. Raz obudzono mnie koło północy i pytano czy to prawda, że za parę godzin nastąpi koniec świata. Biedni ludzie. Muszą budować nowe domy, a sił nie mają wiele, bo teraz okres "naturalnego postu" - zawsze w tym okresie roku jest mało żywności, bo stare ogrody są skończone, a nowe jeszcze nie rodzą.
W ostatnich tygodniach były na stacji dzieci z dalekich wiosek w celu przygotowania do sakramentów. Dla wielu było to pierwsze zetknięcie się z inną kulturą. Podziwiały światło elektryczne, samochód, dom zbudowany na cemencie i z blachą.
W niedzielę wróciły do domu. Może jeszcze przed Gwiazdką przyjmą sakramenty. Oby tylko rzeczywiście otrzymały łaskę prawdziwej wiary i wytrwania, gdyż ich rodzice są jeszcze prawdziwymi z przekonania poganami. A żal mi tych rodziców, bo czasem sami głodują, a dobre jedzenie oddają duchom dla uproszenia deszczu czy słońca, dla wyproszenia zdrowia, czy dobrych zbiorów. Biedni są, bo jeszcze nie wierzą, nie ufają, nie kochają Tego, który jest dobrym Ojcem.
Prosząc o modlitwę za nich, za tych, którzy wśród nich pracują, a zwłaszcza o uproszenie wielu powołań.
Utu 05.03 1971r (List 32)
Z okazji Świąt Wielkanocnych życzę Wam w myśl św. Pawła śmierci "starego", a narodzenia "nowego" człowieka, Chrystusa.
Wspomniałem w ostatnim liście o trzęsieniu ziemi, które miało miejsce pierwszego listopada. Otóż początkowe skutki wydawały się małe. Odwiedzając jednak wioski w górach "Adalbert Range " z końcem listopada widziałem wiele gór pozbawionych zieleni, z gołymi skałami. Z powodu trzęsienia warstwa ziemi na skałach poluźniła się , a na skutek wielkich opadów zaczęła się obsuwać. Powstały tamy, które po przerwaniu utworzyły ogromne koryta rzek. Woda zabrała ze sobą wszystko. Dziesięć wiosek zostało w ten sposób prawie bez pól, które zsunęły się do dolin. Poprosiliśmy władze państwowe o pomoc. Nie chcieliśmy rozdawać jedzenia za darmo, bo to pomogłoby tylko kultowi towarów. Propozycja sprowadzenia całej ludności do doliny rzeki Gogol i zatrudnienia jej tam została przyjęta. Niestety okres bożonarodzeniowy to czas kiedy wiele urzędów jest zamknięta przez wiele tygodni, bo większość urzędników wyjeżdża do Australii na urlop. Gdy odwiedzałem stacje w połowie stycznia sytuacja była zła. Trudno było odnaleźć ślady dróg i ścieżek. Niebezpieczne było przedostanie się przez miejsca spadziste, ogołocone z wszystkiego czego można by się złapać. Teraz moja prośba o pomoc poskutkowała. Rząd wysłał 30 worków ryżu, 10 skrzyń mięsa w puszkach.
Za pieniądze dobrodziejów kupiliśmy mąkę, tłuszcz, cukier, herbatę, sucharki.... Nasz pomocnik z Anglii, który w zeszłym roku uczył w szkole, zaoferował swą pomoc przez kilka miesięcy. Sam poszedł w góry zachęcając w każdej wiosce do przesiedlenia się w dolinę rzeki Gogol. Właściciele tej doliny zgodzili się odsprzedać ziemię. I tak na początku lutego rozpoczęło się karczowanie puszczy, budowanie domów, zakładanie nowych ogrodów w dolinie. Nasz pomocnik jest z tymi ludźmi dzień i noc. Tylko na niedzielę przychodzi na stację główną. Oby mu Bóg wynagrodził jego ofiarność.
W styczniu i lutym mieliśmy epidemię grypy azjatyckiej. Nasza pielęgniarka, chociaż sama chora pracowała wiele godzin. Na szczęście nie mieliśmy przypadków śmiertelnych. Nasz katecheta był jednak w niebezpieczeństwie śmierci. Jeden z naszych koni kopnął go w brzuch. Do szpitala miejskiego mamy 45 km, z których pierwszych osiem jest okropnych. Lekarz nie był pewny czy pacjent przetrzyma operację. Dzięki Bogu katecheta jest znów zdrowy.
W zeszłym tygodniu popędziłem konno w góry, w okolicę starej stacji , do bardzo chorej staruszki. Zapalenie płuc było daleko posunięte. Nie mogła jeść, więc ułamałem tylko kawałek hostii i włożyłem jej do ust. Podaliśmy herbatę. Połknęła, a potem powiedziała, że chciałaby jednak "całego Chrystusa". Podałem więc prawie całą hostię. Udzieliłem jej św. olejem namaszczenia. Pożegnałem szczęśliwą staruszkę, a parę godzin później przywitał ją "cały Chrystus".
Prosząc o modlitwę, by kiedyś godzina śmierci była dla mnie i moich dotychczasowych parafian dobrą godziną. Pozdrawiam.........
Utu, 17.05.1971r. (List 33)
W ostatnim liście wspomniałem, że 10 wiosek dotkniętych trzęsieniem ziemi zaczęło się przesiedlać w dolinę rzeki Gogol. Ludzie z niektórych wiosek byli dosyć czynni zbudowali domy na nowym terenie oraz pozakładali ogrody.
Na początku roku szkolnego mamy zawsze kłopot z zachęceniem dzieci do rozpoczęcia nauki w klasie pierwszej. Uczęszczanie do szkoły w Nowej Gwinei nie jest obowiązkowe. Dzieci nie chcą opuścić rodziców i iść do daleko oddalonej szkoły, gdzie muszą przebywać całymi miesiącami. Rodzice też nie lubią rozstawać się ze swoimi dziećmi. Dopiero gdy mają 9 albo 12 lat przyprowadzają je do szkoły. Nie można ich wtedy przyjąć do regularnej szkoły, bo są za stare. W tym roku po długich naleganiach zapełniliśmy pierwszą klasę dopiero w kwietniu.
Pisałem już często o kulcie towarów. Otóż żeby ten kult wyrugować postanowiliśmy go "ochrzcić". Zaczęliśmy mówić żeby składać pieniądze według nauki tego kultu, ale zamiast je oddać przywódcom tego kultu trzeba je wpłacić na konto bankowe. Gadanie, zachęcanie, przekonywanie ciągnęło się przeszło dwa lata. Na początku tego roku dwie wioski zebrały ten słynny podatek no i wysłaliśmy pieniądze jako lokatę na 4 lata, mamy zapewnione 9% zysku. Boję się trochę aby w tym nie zobaczyli innego rodzaju "kultu towarów" z wielkim zyskiem dlatego, że "biały" jest przywódcą. Młodzież Nowej Gwinei zrywa ze starymi zwyczajami i przejmuje wiele zwyczajów europejskich. Tak na przykład słychać często brzękanie gitar, śpiewy i tańce przez całą noc aż do 7 rano. Od paru miesięcy mamy to "brzękanie" na naszej stacji dwa albo trzy razy tygodniowo, ale tylko do 11 wieczorem. Młodzież zorganizowała klub, którego celem jest naturalnie taniec, ale i sport, gry, uczenie dziewcząt i kobiet szycia, gotowania....... Pomocą w klubie jest nasza pielęgniarka ze Szwajcarii oraz pomocnik z Anglii.
W ostatnich miesiącach mieliśmy wiele deszczu. Na terenie Nowej Gwinei rzeki zabrały znowu wiele mostów. W marcu rzeka o mało co nie zabrała naszego samochodu. Podczas przejazdu przez rzekę silnik zgasł. Na szczęście po dotarciu do "leśniczówki"- 5 km, udało mi się sprowadzić traktor, który wyciągnął samochód. Przez dwa tygodnie przed Wielkanocą byli tu katecheci na kursie "odświeżającym". W Wielki Czwartek byli oni "uczniami", którym umyto nogi. Po mszy wielkoczwartkowej mieliśmy "agape". Ludzie przy wejściu do kościoła przed mszą wkładali do naczyń upieczone w ogniu słodkie ziemniaki albo tak zwane taro lub sucharki, a po mszy , każdy który coś włożył zabrał coś, niekoniecznie swoje. Potem usiedliśmy na trawie i w wesołej atmosferze ucztowaliśmy. Na Wielkanoc kościół był pełny. Oby Zmartwychwstały Pan dał im i nam wszystkim tą łaskę, którą przez swoją śmierć i zmartwychwstanie nam wysłużył. Z prośbą o modlitwę pozdrawiam........
Utu, 13.08.1971r. (List 34)
04. 08. 171r.- siedzę przy ognisku w jednej z wiosek górskich i piszę ten list na brudno.
W sobotę w drodze do stacji leśnych trzeba było wycinać nowe drogi dla konia, bo główna droga była zawalona drzewami.
W sobotę wieczorem po modlitwach zaczęliśmy rozmowy o niepodległości, o braku katechetów i tubylczych kapłanów. Przyznano, że wieloletnia praktyka kultu towarów opóźniła rozwój misji. Była to najlepsza wioska zdaje się w naszej parafii. W 1968 zerwano z tym kultem. W środku wioski stoi krzyż. Katecheta rozpłakał się, gdy mówił o tym dniu, w którym postawił krzyż i wraz z mieszkańcami wioski obiecał być własnością Chrystusa.
W niedzielę, w innej wiosce siedząc w zawalającym się domu misjonarza, który mieszkał tam aż do 1956 roku uskarżano się na brak dobrych szkół w latach międzywojennych i powojennych. W tym widziano powód braku tubylczych kapłanów.
W niedzielę wieczorem przybyłem do wioski pogańskiej. Właśnie odbywała się ceremonia wypędzania choroby. Pewne dziecko urodziło się chore umysłowo. Przyczynę widziano w tym, że rodzice pobrali się potajemnie, przez co ściągnęli na siebie złość krewnych. A więc poproszono krewnych i w ich obecności, a także pozostałych mieszkańców specjalnymi słowami magicznymi dano siłę wodzie w dwóch garnuszkach . Potem kropiono, myto chore dziecko i matkę, po czym zaniesiono jeden garnuszek oraz talerz z potrawą do domu dziecka, drugi taki zestaw do domu dziadka. Dziadek, zresztą niewidomy, dokonywał tej ceremonii. Potem przyniesiono dużą miskę z pokarmem kuzynowi matki, by przez to skończyła się złość. Dano mu także trochę pieniędzy i starą koszulę.
Wioska ta jest bardzo uboga. Mimo to zabito na tę ceremonię kurę, kota, upolowano dwa latające lotokoty i niedźwiadka drzewnego. Wątpię żeby to dziecko wyzdrowiało, bo w tej wiosce krewni pobierają się miedzy sobą, dlatego rodzą się takie dzieci.
W poniedziałek przybyłem do wioski, gdzie dawniej stał domek z 60 skrzyniami, które przywódca kultu obiecał napełnić pieniędzmi. Po 7 latach dom się zawalił , termity zjadły skrzynie. W końcu spalono dom. Za domami wioski stały 3 słupy obładowane pokarmem, ubraniem, delikatesami nowo gwinejskimi, przyborami do pracy....... W wiosce tej zmarł niedawno mężczyzna i dwie dziewczyny. Ponieważ zmarli nie powinni być nieszczęśliwi, wiesza się im na słupie to, co jest konieczne do szczęścia.
We wszystkich wioskach pytam o powód braku katechetów i tubylczych księży. Padają różne odpowiedzi albo ich w ogóle brak. Odpowiedź można jednak znaleźć w Ewangelii: Proście pana żniwa aby wysłał robotników na żniwo swoje.
Z prośbą o modlitwę, pozdrawiam serdecznie.......
Utu, 02.12.1971 (List 35)
W tym roku w sierpniu obchodziliśmy 75-lecie przybycia pierwszych misjonarzy do Nowej Gwinei. Z tej okazji przybyli delegaci z wszystkich parafii naszej diecezji do Alexishafen. W przeddzień święta odbyło się generalne zebranie około 500 osób. Wspólnie roztrząsaliśmy problemy naszej pracy misyjnej. Niejednemu misjonarzowi otwierały się oczy, gdy padały wypowiedzi. Nasi ludzie przestają być "prymitywnymi". Mimo oziębłości dla spraw wiary /jak zresztą wszędzie w świecie/ jest jednak jeszcze wielu chętnych pracowników w winnicy bożej. Brak jednak tubylczych kapłanów, na stałym lądzie Nowej Gwinei jest tylko jeden, około 20 braci i 20 sióstr zakonnych.
13 września mamy tu święto narodowe. W tym roku po raz pierwszy wciągano na maszt nową flagę Nowej Gwinei. Ludzie widzieli w tym wydarzeniu coś specjalnego. Tłumy gromadziły się w ośrodkach większych stacji. W Utu ruch był ogromny. Po wciągnięciu flagi godzinami przemawiali przywódcy. Temat był zawsze prawie ten sam: powinniśmy porzucić zwyczaj tajemniczego mordowania, kłócenia, powinniśmy żyć w zgodzie, bo wtedy nastaną te tak zawsze oczekiwane czasy opływania w "miód i mleko".
W sierpniu nasza droga ze stacji do "wielkiej drogi" została przyzwoicie naprawiona za rządowe pieniądze. /10. 000 dolarów/. Teraz można dojechać do głównej drogi za15 minut, za wyjątkiem dni deszczowych, kiedy rzeki są wezbrane albo obsunie się jakaś góra.
Mieszkańcy dwóch wiosek na zachód od głównej stacji współpracowali przez wiele lat z przywódcami kultu towarów. W zeszłym roku powiedzieli, że nie chcą mieć nic wspólnego z misją i rządem. W myśl Ewangelii opuściliśmy te wioski. W tym roku w jednej z nich, liczącej około 100 osób 14 zmarło, w innej z 50 odeszło 5 ludzi. Przywódca jednej wioski poprosił o pojednanie z Bogiem, co nastąpiło 14 listopada. Przywódca drugiej jeszcze nie wyznaczył dnia, ale też pragnie powrotu. Nie wiem czy to szczere nawrócenie czy tylko strach przed umieraniem. To tylko Bóg wie.
W dniach 06.-07.-listopada był u nas arcybiskup Noser. Ludzie dwóch wiosek którzy opuścili góry i osiedlili się blisko stacji na niedawno zakupionym gruncie poprosili biskupa o poświęcenie nowego osiedla. Przy tej okazji mieliśmy też procesję, bierzmowanie, zebranie z radą kościelną w sprawie budowy kościoła, zebranie z radą szkolną w sprawie otwarcia szkoły gospodarczej.
A teraz czekamy na Gwiazdkę.
Życzę Wam aby i tegoroczna Gwiazdka była świętem znalezienia Zbawcy.
—————